wtorek, 27 maja 2014

Włoska majówka: Bolonia i Ferrara

Piazza Maggiore, po prawej ratusz, po lewej bazylika San Petronio
Wszystko zaczęło się niewinnie, od zaproszenia na włoskie wesele. Jak tu odmówić takiej propozycji? Byłoby trudno nawet pod przymusem bezpośrednim.  Przedłużony weekend, słońce, zwiedzanie pięknych miejsc w rozsądnej ilości, dobra zabawa i ciekawi ludzie. Największym wyzwaniem okazało się zgranie grafiku wyjazdów związanych z pracą, ale nawet to udało nam się rozwiązać. Postanowiliśmy połączyć podróż do Włoch z wyjazdem do Dublina.
Nastręczało to trochę problemów związanych z logistyką, jednak po gruntownym zbadaniu sprawy znaleźliśmy satysfakcjonujące rozwiązanie. Ślub miał mieć miejsce w Portomaggiore, wesele w Ostellato, zatem podczas tych czterech dni mogliśmy zwiedzić region Emilia-Romania. Zależało nam na miłym spędzeniu czasu, więc nie narzucaliśmy sobie rygorystycznego planu wycieczki. Po prostu chcieliśmy wczuć się we włoski klimat, skosztować tamtejszego jedzenia i odtajać po polskich majowych ulewach.  Przylecieliśmy do Bolonii po południu, tanią linią lotniczą (Ryanair nie zawiódł i tym razem) i zakwaterowaliśmy się w samym centrum miasta,  w apartamencie przy Via dell'Indipendeza. Dojazd z lotniska był banalnie prosty, wystarczyło poczekać na Aerobus bezpośrednio łączący miasto z lotniskiem. Jeździ co 20 minut, jednak kosztuje dość sporo jak na 6 km jazdy (6,50 €).
Arkady...
Przywitało nas rześkie i jednocześnie ciepłe powietrze, skorzystaliśmy więc ze sprzyjającej pogody i udaliśmy się na spacer po starej części miasta. Przyznam szczerze, że Bolonia troszeczkę mnie rozczarowała. Może to kwestia wygórowanych oczekiwań, może zmęczenie po podróży dało mi się we znaki, sama nie wiem. Jednak fakt jest faktem - nie zachwyciłam się. Główny plac, Piazza Maggiore, owszem, jest ładny. I to by było na tyle. Setki gołębi kłębiących się nad głowami nie dawały  przechodniom chwili spokoju. Znajdująca się przy placu bazylika San Petronio razi oczy niedokończoną fasadą, jedynie do połowy jest wypełniona marmurowym obiciem, reszta pozostaje nagim ceglanym murem.

Krzywa wieża Garisenda
Opactwo Di Santo Stefano
Ciekawym i przypadkowym odkryciem były średniowieczne Dwie Wieże, Asilelli  i krzywa Garisenda. O tej ostatniej, a konkretnie o jej krzywiźnie i wywoływanej przez nią iluzji upadku pisał Dante w "Boskiej komedii". I tak jak w labiryncie kolejnych kręgów piekła, "w życia wędrówce, na połowie czasu" znalazłam się w niekończącym się labiryncie bolońskich uliczek z chodnikami skrytymi pod osłoną arkad. Po pewnym czasie wszystko zlało się w jedność i przestałam cokolwiek rozróżniać. Tylko dzięki przypadkowi udało nam się trafić do opactwa Di Santo Stefano, będącego jednym z najstarszych budynków Bolonii (wniesiony w V wieku n.e.). Na domiar złego chodziłam głodna, bo włoskim zwyczajem restauracje otwierają się dopiero o 20 lub 21, wcześniej nie ma co liczyć na jakąkolwiek, najmniejszą nawet, przekąskę. Nawet lody nie stanowiły dla mnie pocieszenia mimo, że były przepyszne, o dobrej konsystencji i intensywnym smaku. Poszukiwania ciekawej pizzerii również nie przyniosły rezultatów, statecznie zjedliśmy na świeżym powietrzu, w knajpce przy Piazza Maggiore. Pasta w różnej postaci okazała się wystarczająco krzepiąca, by dostarczyć nam sił na odkrywanie nocnego oblicza miasta. Dopiero wtedy, z ukrycia, zaczęli wychodzić mieszkańcy, a każdy wolny kawałek chodnika zmienił się w ogródek piwny. Bolonia ożyła, a my wraz z nią. Przyjemna temperatura i ciekawe oświetlenie budynków sprawiły, że miasto zyskało w naszych oczach.
Bolonia wieczorną porą
Następnego dnia zjedliśmy prawdziwie włoskie śniadanie - słodkiego rogalika z herbatą. Powinno być "z kawą", nawet kelner rzucił nam wymowne spojrzenie, ale pewnych przyzwyczajeń nie sposób zmienić. Przyglądając się obsłudze we Włoszech, można łatwo dojść do wniosku, że ze względu na wielką liczbę turystów nie zależy im wcale na jakości usług. Często wychodzą z założenia, że klient i tak zapewne nigdy już do nich nie wróci, więc po co mają się starać i być uprzejmi. Dodatkowo doliczają sobie do rachunku opłatę "stołową", za nakrycie do stołu. Nawet jeśli chce się wyrazić niezadowolenie poprzez obniżenie wysokości napiwku, nie jest to możliwe. Pożegnaliśmy Bolonię bez większego żalu, ale za to z satysfakcją zobaczenia nowego miejsca. Nawet jeśli jakiś cień żalu się pojawił, to szybko został rozwiany przez bezczelnych dworcowych naciągaczy, udających chętnych do pomocy, a w rzeczywistości chcących bezwstydnie wyciągnąć pieniądze od turystów. Nam przytrafił się delikwent ceniący swój czas bardzo wysoko: za informację dotyczącą kasowania biletu (trwającą najwyżej pół minuty) wziął 1€, inaczej nie chciał się odczepić. Przestroga na przyszłość, o informację należy pytać obsługę kolei. Zaś sama kolej jest fantastyczna, szybka, cicha i czysta. Mają świetnie działająca stronę internetową, gdzie z łatwością można zaplanować swoją podróż (www.trenitalia.com). Mankamentem są ceny, ale jakość to wynagradza. Za półgodzinny przejazd z Bolonii do Ferrary trzeba zapłacić 11€, co przy 40€ za Pendolino z Ferrary do Mediolanu (prawie 300 km w godzinę) wydaje się dużą kwotą. Skąd nagle pojawił się Mediolan? Okazało się, że jedyny pasujący nam samolot do Dublina startuje właśnie stamtąd. Zanim jednak dotarliśmy do Mediolanu wiele się wydarzyło. Przede wszystkim mieliśmy okazję zwiedzić Ferrarę, która okazała się hitem wyjazdu. 
Zamek Estense w całej okazałośc
Via delle Volte
Ferrara to miasto pełne niezaprzeczalnego uroku, o wielowiekowej starówce zamkniętej w obrębie dobrze zachowanych murów obronnych, rowerowa stolica Włoch i ojczyzna Savonaroli. Tutaj również udało nam się wynająć pokój w pobliżu centrum, tuż obok zamku Estense należącego niegdyś do rodziny d'Este. Dzięki ich wsparciu i protekcji powstać mogły dzieła takie jak "Orland Szalony" Ludovico Ariosto czy "Jerozolima wyzwolona" Torquato Tasso, dzieła wielkiej wagi dla światowej literatury i przekleństwo studentów kierunków filologicznych. Chociaż ja akurat lubię eposy rycerskie za zawarte w nich starodawne poczucie honoru bohaterów i bezkompromisowe podejście do zdrady i miłości. Poza tym postacie kobiece są w obu utworach ciekawie przedstawione, prawie jako protoplastki feminizmu, choć może to przesadny wniosek. To niezwykłe uczucie przebywać w miejscu, o którym jedynie się czytało, a które odcisnęło swoje piętno na światowej literaturze, nie mówiąc już o historii, filozofii i kulturze.Ferrara jest przesiąknięta historią, można ją wyczuć w bruku wąskich uliczek, w murach rezydencji rodowych, w katedrze i synagodze. Oryginalna jest via delle Volte, poprzecinana łukami łączącymi budynki tuż nad głowami przechodniów. Warto zagubić się w tym mieście, gdzie ulice są wąskie, wąziutkie i wąziuteńkie, a w ich zakamarkach skrywają się klimatyczne restauracje i lodziarnie. Rzadko kiedy można spotkać samochód, wszyscy przemieszczają się na rowerach. Najwyraźniej kocie łby na jezdniach stanowią dla mieszkańców formę masażu. By uciec trochę od słońca, schroniliśmy się na murach obronnych porośniętych pięknymi, starymi drzewami. Głęboki cień jaki nam zaoferowały, był przyjemnym wytchnieniem od nagrzanych kamieni Ferrary. Kiedy przemierzyliśmy już miasto od zamku po Porta Paula, wróciliśmy na Piazza Trento e Trieste i znad stolika z jedzeniem i napojami podziwialiśmy katedrę oraz jej dzwonnicę. Przy okazji przyglądałam się przechadzającym się powoli ludziom, roześmianym dzieciom, pędzącym rowerzystom i zrobiło mi się błogo na duszy. Nawet nachalni sprzedawcy plastykowej biżuterii nie byli w stanie wytrącić mnie z równowagi. 
Pomnik Savonaroli
Mury obronne chroniące przed słońcem
Porta Paula

Cattedrale di Ferrara

Dzwonnica katedry na Piazza Trento e Trieste
Wąskie uliczki Ferrary
Starałam sobie wyobrazić, jak się tu żyło przed wiekami, czy ludzie mieli podobne odczucia względem swojego miasta, czy tak jak i teraz wychodzili na wieczorne "tête à tête" przy kawie? Jakie mieli problemy, jakie troski, co ich cieszyło? Tylu ludzi musiało chodzić po tym bruku, tyle marzeń, tyle złudzeń rozpłynęło się w przeszłości. Nazajutrz miał się odbyć ślub znajomej pary. Dla nich to wejście w nowy etap, jedno z ważniejszych wydarzeń w całym życiu. Ile par przed nimi brało ślub w starym kościółku w Portomaggiore? Czy dzielili te same nadzieje? Ciekawe.

2 komentarze:

  1. Kto by pomyślał, że Ferrara miała taki wkład w światową literaturę. Ciekawe czy Ariosto i Tasso tworzyli w Ferrarze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakże! Ariosto opublikował po raz pierwszy swojego "Orlanda szalonego" właśnie w Ferrarze, a jego patronem był jeden z członków rodu d'Este, bez którego epos nigdy by nie powstał. Z kolei Tasso dzieło swojego życia stworzył na zamku Estense, niestety wkrótce potem ujawniły się jego problemy psychiczne i skończył w szpitalu/więzieniu dla obłąkanych. Ponoć nieszczęśliwie się zakochał w siostrze swojego mecenasa, ale to tylko pogłoski.

      Usuń