Tę książkę znalazłam w ścianie. Dosłownie. Stała we wnęce hotelowej
klatki schodowej, ukryta pomiędzy mapami i ulotkami. Półki, na których
postawiono te akcesoria dla zagubionych turystów, stworzone zostały poprzez wyjęcie z kilku
miejsc cegieł, co dało naprawdę interesujący efekt. Cały hotel (Oberża Sąsiadów
w Krakowie) był pełen takich ciekawych rozwiązań, najbardziej podobało mi się wykorzystanie
elementów więźby dachowej jako regałów i starych skrzyń jako ławek, ale to już
temat na inny wpis. Wracając do rzeczy, zawartość wydobytej ze ściany książki
była równie dużym zaskoczeniem, co samo odnalezienie jej w tak mało oczywistym
miejscu. Jak się okazało stary, dobry Kraków nie zawiódł i tym razem, oferując
mi kolejną dobrą lekturę dotyczącą koszmarnego dzieciństwa. Nie wiem, czemu
akurat to miasto podsyła mi prozę o takiej, a nie innej tematyce, ale przyjmuję
wszystko z otwartymi ramionami, zwłaszcza, że jak dotąd nie zawiodłam się poziomem artystycznym.
"A wolf at the table" jest kolejną książką Augustena
Burroughsa, autora "Biegając z nożyczkami", niestety do tej pory nieprzetłumaczoną na język polski. A szkoda, bo to bardzo
interesujące dzieło. Opowiada o chłopcu, który żyje w przekonaniu, że jego własny
ojciec chce zamordować jego matkę i jego samego. Już brzmi intrygująco, prawda?
Historia rozpoczyna się sceną bardzo dramatyczną. Przerażony chłopiec ucieka w
nocy przez las, za sobą słyszy odgłosy pogoni i wie, że jego ojciec ze strzelbą
jest coraz bliżej, że szanse na przeżycie maleją z każdym potknięciem, że za
chwilę nastąpi koniec. Nie zważa zatem na porozcinane i zakrwawione kolana,
ledwo łapie oddech i biegnie dalej, bo to bieg o życie. Wie, że ojciec nie
zawaha się strzelić. Celnie strzelić. Po takim wstępie można oczekiwać
najgorszego, jednak po pewnym czasie okazuje się, że to przerażające wydarzenie
mogło nigdy nie mieć miejsca. Ten dylemat, co jest prawdą, a co wizją lub koszmarem
niekochanego dziecka, pojawia się w całym tekście. Jedno jest pewne: ta rodzina
jest niepokojąco dysfunkcyjna. Rozchwiana emocjonalnie matka, starszy brat
zamknięty w sobie i pasywnie agresywny. Ojciec... cóż, to psychopata starający
się powstrzymywać dręczące go instynkty. Cały ten koszmarny tygiel jest
niezwykle sugestywnie opisany, niepokój miesza się z przerażeniem, niepewność
dotycząca zamiarów głowy rodziny przechodzi w niepodważalną klarowność, a cała
ta huśtawka nastrojów i uczuć prowadzi do ścisku żołądka. Niektóre sceny zapadają w pamięć i nie pozwalają zapomnieć ani o Burroughsie ani o tym konkretnym tytule. Książka nosi podtytuł
"Wspomnienia o moim ojcu", jednak wątpię, czy cokolwiek w niej jest
czystą prawdą. W ostatecznym rozliczeniu sam główny bohater stwierdza w odniesieniu
do ojca, że "all he was guilty of was not wanting me". Bolesna
szczerość tego wyznania przejmuje do głębi i pozostawia pytanie, jak wielki wpływ
na nasze życie mają nasi rodzice. Czy jesteśmy skazani na powielanie ich
błędów? Czy część ich psychicznych skaz przechodzi na nas wraz z ich genami?
Czy istnieje coś takiego jak zła krew? Czy chłopiec obiecujący sobie, że nigdy
nie będzie taki jak tata, musi stać się jego wierną kopią? Mocne zakończenie
"A wolf at the table" przeszywa zimnym dreszczem. Chyba nigdy nie
jesteśmy w stanie ocenić, co tak naprawdę w nas siedzi. Może przypadkiem,
gdzieś tam głęboko, głęboko w ciemności, ukryty pod warstwą konwenansów, moralności
i dobrych manier czai się prawdziwie koszmarny stwór, wilk o naszej własnej twarzy? Niepokojąca perspektywa, obyśmy nigdy nie musieli się przekonać, jak jest naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz