 |
Irlandzka flaga na typowo irlandzkim niebie |
Dublin przywitał nas deszczem. Podczas lądowania samolot
przebijał się przez kolejne warstwy chmur, a świat stawał się coraz bardziej
szary, mokry i ciemny. Jednak nie była to moja pierwsza wizyta w Irlandii i nie
pierwsze zetknięcie z wyspiarską pogodą, więc nie dałam się zwieść. Wiedziałam, że majowe 14
°C to zupełnie inne 14
°C niż jeszcze miesiąc
wcześniej. Toż to już prawie letnia temperatura! Wszystko jest wtedy "prawie":
powietrze jest prawie przyjemne, wiatr jest prawie ciepły, deszczu prawie nie
ma, a słońce prawie świeci.
Irlandia znajduje się w stanie permanentnej
ambiwalencji, zawsze niezdecydowana, bezustannie zmienna, ale jednocześnie
przewidywalna w swojej nieobliczalności. Nieważne, jaka pogoda panuje za oknem,
wystarczy 20 minut i wszystko może się diametralnie zmienić. Dlatego należy być
przygotowanym na wszelkie ewentualności i nie przejmować się niczym, a w
szczególności nie zaprzątać sobie głowy takimi drobnostkami jak warunki
atmosferyczne. Uzbrojeni w powyższą wiedzę i bez niepotrzebnego rozważania za i
przeciw, podjęliśmy męską decyzję o wyruszeniu w góry Wicklow. Miał to być nasz
weekendowy wypad poza miasto, odskocznia od zgiełku i próba zasmakowania
Irlandii od strony natury. Nadal tkwiłam w przekonaniu, że "Irlandia podobno
jest taka zielona jak włosy syreny o świcie". Jak do tej pory nie dane mi
było tego zweryfikować, skupiałam się na Dublinie. Udało mi się go zwiedzić
dogłębnie i systematycznie, teraz już tylko czasami zdarza mi się w nim
zagubić. Widziałam katedrę św. Patryka, Trinity College i wspaniałą bibliotekę.
Ta ostatnia jest miejscem ekstazy dla każdego mola książkowego, spełnieniem
marzeń bibliofila i źródłem rozkoszy wizualno-estetycznej. Te regały wypełnione
książkami, rzędy, piętra książek, szerokie ławy, ciche zakątki do przycupnięcia
i kontemplowania literatury pięknej... aż się człowiekowi robi miękko na duszy.
Jak wspaniale ujrzeć tak miłą dla oka odskocznię od paskudnego nowego budynku
wrocławskiej biblioteki uniwersyteckiej. Brrr, aż wstrząsnęły mną dreszcze...
 |
Katedra św. Patryka |
 |
Biblioteka Trinity College |
Wracając do tematu. Podczas moich wizyt w Dublinie spacerowałam
po portowej dzielnicy, obejrzałam tamtejszy zamek, udało mi się zajrzeć do
Temple Bar, czyli najstarszego i najlepiej rozpoznawalnego pubu w stolicy,
połaziłam również z lokalnym "przewodnikiem" po pubach w okolicy Grafton
Street, odwiedziłam Najmniejsze Muzeum Świata, gdzie jedną z licznych atrakcji
był płatek kukurydziany w kształcie Irlandii i odpoczywałam w pięknie utrzymanych
parkach. Darowałam sobie natomiast Guinness Storehouse, jako że jakoś nie
przemawia do mnie ani to piwo, ani nie fascynuje mnie sposób jego produkcji. Z
całego serca polecam Hairy Lemon przy Stephen Street, dają tam bardzo dobre
jedzenie, mają spory wybór różnych rodzajów piwa i jeden z lepszych deserów
jakie dane mi było spróbować. Guinness Dessert wygląda jak małe piwo z tą
różnicą, że jest przepyszny. Biała pianka na górze przypomina trochę ptasie
mleczko, poniżej cała szklanka czekoladowego musu, a na dnie pokruszone ciastka
oblane karmelem. Całość udekorowana truskawką i listkami mięty. Dosłownie
rozpływa się w ustach. Niewątpliwym atutem tego miejsca jest obsługa - wszyscy
są bardzo przyjaźni, gadatliwi i kompetentni.
 |
Pub Hairy Lemon |
 |
Brzeg rzeki Liffey |
 |
Zamek w Dublinie |
 |
Grafton Street |
 |
St Stephen's Green |
Kolejnym miejscem
wartym polecenia jest pub The Duke przy Duke Street. Oferuje olbrzymi wybór
piw, samo podjęcie decyzji, które z nich wybrać, może zająć sporo czasu. Ja
miałam to szczęście, że pracujący w tym czasie barman bardzo chciał mnie
przekonać o wyższości irlandzkiego browarnictwa i zaoferował mi degustację
prawie wszystkich dostępnych rodzajów złotego trunku. Mówi się, że od nadmiaru
głowa nie boli, ale na pewno może się od niego zakręcić w głowie.
 |
Wnętrze The Duke wraz z tym, co jest w nim najlepsze |
Dublin zwiedziłam dokładnie, wreszcie jednak nadszedł czas
na wyprawę poza miasto. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, bo jedynie skrócony weekend,
zdecydowaliśmy się zatem na góry Wicklow z bazą wypadową w postaci Glendalough.
Dojazd z centrum miasta jest banalnie prosty, wystarczy wsiąść w St. Kevin's Bus,
który ma przystanek na Dawson Street (koszt 20€ w obie strony). To
bezpośrednie i najszybsze połączenie, wysiada się przy centrum informacji turystycznej
i można od razu śmiało iść na szlak. Tras jest kilka do wyboru, zaczynając od
tych najłatwiejszych, a kończąc na wymagających i czasochłonnych. My wybraliśmy biały
szlak o nazwie Spinc and Glenealo Valley, jeden z trudniejszych, ale
zapewniających wspaniałe widoki i dużo ruchu.
 |
Okrągła wieża w Glendalough |
 |
Cmentarz i kościół św. Kevina |
Wędrówkę rozpoczęliśmy od zwiedzenia
cmentarza, starego kościoła św. Kevina i okrągłej wieży z IX w. n.e. Kamienne
budowle wyrastające z traw i mchu przywodzą na myśl baśnie braci Grimm. Mam na
myśli te oryginalne, brutalne i krwawe, wypełnione nie do końca szczęśliwymi
zakończeniami. Spoglądając z dołu na szczyt wieży odniosłam wrażenie, że
właśnie tak musiało wyglądać więzienie Roszpunki, a gdzieś niedaleko musi się
czaić potężna i zła czarownica. Na szczęście nic złego nas nie spotkało, więc
ruszyliśmy dalej, mijając Jezioro Dolne i docierając do Jeziora Górnego.
Obeszliśmy je od prawej strony. U jego szczytu, w miejscu gdzie znajduje się
ujście rzeki, ujrzeliśmy opuszczoną osadę górniczą i kopalnię ołowiu. Bardzo
malownicze miejsce, choć aby odnaleźć ciąg dalszy szlaku musieliśmy przeprawić
się przez szerokie rozlewisko wspomnianego potoku.
 |
Górne Jezioro |
 |
Ujście rzeki, w dole opuszczona osada górnicza |
Dalej było już tylko pod
górkę. Wspinaczka w początkowej fazie była dość wymagająca, po kamienistej
drodze i pośród skał. Później, po przekroczeniu kładki nad rzeką, droga nadal
pięła się ku górze, jednak była łatwa do pokonania dzięki ułożonym na ziemi drewnianym
balom. Kiedy dotarliśmy na szczyt, otoczyła nas wilgotnym objęciem szaro-biała chmura. Widoczność natychmiast spadła prawie do zera, ledwo zauważyliśmy przebiegające naszą drogę
jelenie. Jednak wystarczyło zejść trochę niżej i naszym oczom ukazał się wspaniały
widok na całą dolinę. Wszystko było widać jak na dłoni, oba jeziora, rzekę i szczyty
w chmurach. Taras widokowy umieszczony w odpowiednim miejscu pozwolił nam
pokontemplować przez chwilę piękno krajobrazu i złapać oddech po wyczerpującym marszu.
Czekały na nas jeszcze setki schodów biegnących pośród mglistego lasu, które zaprowadziły
nas do wodospadu Poulanass i dalej do ciepłej i kojącej herbaty w hotelu przy
punkcie zbiórki. W sumie przeszliśmy około 12 kilometrów, czasami rozkoszując
się słońcem, momentami moknąc w deszczu, kiedy indziej osłaniając się od
wiatru. A słowa piosenki okazały się być prawdziwe, Irlandia naprawdę jest
bardzo zielona!
 |
Panorama ze szczytu góry |
 |
Schody we mgle |
 |
Wodospad Paulanass |
eh, zazdraszczam... ja ostatnio mało podróżuję, a może to liczba miejsce które chciałabym zobaczyć rośnie? ;)
OdpowiedzUsuń21 yrs old Community Outreach Specialist Jedidiah Burnett, hailing from Windsor enjoys watching movies like Outsiders (Ceddo) and Jogging. Took a trip to Harar Jugol and drives a Ford GT40 Roadster. sprawdz moje zrodlo
OdpowiedzUsuń