sobota, 14 czerwca 2014

The Grand Budapest Hotel


Tak tak tak! O tak! Jakież to wspaniałe cacuszko! Nowy film Wesa Andersona jest po prostu cudowny. Zachwyca zarówno od strony fabularnej jak i wizualnej, aktorskiej, dźwiękowej, producenckiej... w zasadzie od każdej strony jest perfekcyjny. A przy tym zabawny i lekki, oglądanie go można porównać z jedzeniem miniaturowego deseru od filmowego Mendla. Pod różową, lukrowaną powłoczką wizualnej rozpusty znajduje się gęsta, wilgotna masa czekoladowa pełna zwrotów akcji i niespodzianek obsadowych, a na samym dnie skrywa się orzeźwiająca dawka miętowego humoru. Pychota! Każdy, kto widział "Genialny klan" wie, o czym piszę i czego można oczekiwać po "The Grand Budapest Hotel".

Tytułowy hotel w latach swej świetności.
Film opowiada niezwykłą historię konsjerża M. Gustave'a, uwikłanego w piętrową aferę kryminalną oraz jego wiernego pracownika/pomocnika Zero Moustafa, boya hotelowego i uchodźcę wojennego. Akcja toczy się w wyimaginowanym państewku środkowoeuropejskim, o jakże znajomej nazwie "Żubrówka", w przeddzień wybuchu II Wojny Światowej. Historia jest tu pokazana z przymrużeniem oka, na przykład SS zamieniono na ZZ, ale i tak łatwo się domyślić, co tak naprawdę się dzieje. Prawdziwymi bohaterami tej opowieści są pracownicy i goście hotelu - zbiorowisko naprawdę ciekawych indywiduów. Można tu spotkać nigdy niezaspokojoną Madame D., osiemdziesięciolatkę o twarzy Tildy Swinton, młodego pisarza z fajką i głosem Jude'a Lawa, wąsatego Billa Murrey'a i urzekająco odważną Agathę, graną przez Saoirse Ronan. Największym zaskoczeniem, czego nie ukrywam, był dla mnie Ralph Fiennes. Nigdy bym się nie spodziewała, że jest tak uzdolniony komediowo! Gra tutaj wirtuozersko, jest romantyczny i jednocześnie ostry jak brzytwa, bystry i roztargniony, łączy w postaci Gustave'a przeróżne skrajności i udaje mu się to bez cyrkowych sztuczek. Edward Norton w roli żołnierza - służbisty o podkręconym wąsiku jest wprost rozkoszny, a Harvey Keitel pasuje idealnie do roli wytatuowanego więźnia o złowieszczej aparycji.

Większość występujących w "The Grand Budapest Hotel" postaci.
W "The Grand Budapest Hotel" wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Przykład? Zastosowano w nim ciekawy zabieg, mianowicie cała historia jest w zasadzie retrospekcją retrospekcji. Stary pisarz opowiada historię usłyszaną podczas swej młodości, w której to stary właściciel hotelu opowiada o swojej przeszłości. Sprawne oko widza natychmiast wychwyci zmieniający się w zależności od epoki format obrazu, a znawcy  mody będą mogli podziwiać kostiumy, doskonale oddające ducha odpowiedniej dekady. Akcja toczy się wartko i nie sposób oderwać oczu od ekranu. Sądzę, że dopiero przy powtórnym obejrzeniu wykryjecie ukryte w filmie smaczki i niespodzianki, a jest ich sporo. Podejrzewam, że w wolnej chwili również zafunduję sobie ponowny seans. Ostatecznie deserom Mendla nie sposób się oprzeć. Po prostu nie sposób.

2 komentarze:

  1. Świetny film. Mnie się podobało balansowanie na cienkiej granicy między absurdem, humorem i pseudohistoryzmem. Scena pościgu narciarza mknącego przez obiekty olimpijskie to prawdziwe mistrzostwo w wykonaniu reżysera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja! Rzadko kiedy można zobaczyć skok na sankach ze skoczni narciarskiej. Jedna z zabawniejszych scen w filmie. Absurdalny humor jest najwyraźniej znakiem rozpoznawczym Wesa Andersona i chwała mu za to :)

      Usuń