środa, 27 sierpnia 2014

Salt Lake City i Antelope Island


This is the place. Powiedział Brigham Young. Następnie dodał: Let's drive. I w ten oto pokrętny sposób zostało założone Salt Lake City. Mormoni, prześladowani ze względu na swoją nową wiarę, dotarli w to miejsce i założyli miasto. Zapewne myśleli, że połyskujące w oddali jezioro zapewni im niezbędną do przetrwania ilość wody, nie przewidzieli jednak, że będzie ona niezdatna do picia ze względu na poziom zasolenia. Po trudach wędrówki po kamiennych pustyniach, górach, lasach i kanionach, ta malownicza dolina z pewnością musiała się im wydać rajem na ziemi. Upalnym rajem, ale jednak rajem.

Początki były trudne, czego nie da się zauważyć oglądając miasto współcześnie. Strzeliste wieżowce sięgają nieba, urocze domki zapełniają tereny poza centrum, a samo miasto jest bardzo rozłożyste i pełne przestrzeni. Równo przystrzyżona trawa jest bezustannie podlewana przez zraszacze, dlatego pomimo upału i nasłonecznienia można się cieszyć zielenią. Dodatkowo przestrzeń publiczna jest ładnie zagospodarowana, wszędzie posadzono kwiaty, wybudowano wiele fontann i postarano się, by czas spędzany na zewnątrz był możliwie jak najprzyjemniejszy.

Jeśli by się zapomniało, gdzie się jest, flaga rozwieje wszelkie wątpliwości.

Salt Lake City dysponuje szerokimi ulicami i sporą przestrzenią.

Ładne budynki w samym centrum, a w tle widać góry.

Wieżowcowy potwór i jego nowa ofiara.
Bardziej industrialne oblicze Salt Lake City.

To nie Europa, gdzie biega się od kościoła do kościoła, od muzeum do muzeum, oglądając starożytne dzieła i średniowieczne budynki. Tutaj po prostu chłonie się klimat miasta i energię ludzi. Elementami charakterystycznymi dla Salt Lake City są świątynia Mormonów oraz monument o nazwie This is the place, czyli miejsce, w którym wspomniany wyżej Brigham zadecydował o założeniu osady. To takie dwa powody do dumy tutejszych mieszkańców. Sam monument to właściwie pięknie utrzymane wzgórze z pomnikami, muzeum, terenem rekreacyjnym i innymi atrakcjami. Roztacza się z niego panorama na miasto. Dowiedziałam się co nieco o religii Mormonów dzięki dwóm sympatycznym turystom, którzy zaoferowali się zrobić zdjęcie z pomnikiem i przy okazji opowiedzieli o swojej wierze. Cóż mogę rzec... brzmiało to wszystko dość idiotycznie, ale kim jestem, by oceniać. Zatem nie będę tego robić. Jedno natomiast trzeba im przyznać - dzięki nim Dziki Zachód został odkryty dla świata i to oni zaludnili te ciężkie do życia tereny, za co należy im się szacunek. Wydarli górom drogi, włożyli w to ogrom pracy i wysiłku, wielu z nich poginęło w trakcie mozolnej wędrówki i pierwszych lat egzystencji w Utah. Monument im się należy.

This is the place monument.

Panorama na część miasta.

Postacie z monumentu.
Świątynia Mormonów w Salt Lake City jest najważniejszą i największą budowlą dla tej religii. Nie można tak po prostu do niej wejść, tylko nieliczni mogą to zrobić. Oglądać ją można jedynie z zewnątrz. Stoi wśród kwiatów i drzew, w centrum miasta, ale jakby zupełnie odseparowana. Gromadzą się wokół niej tłumy turystów i Mormonów, którzy tuż obok mają swoje miejsce spotkań. Przypomina to rajską wyspę pośród kurzu i  słońca. Sama bryła nie jest oszałamiająca, ale jest ładna. Tuż obok znajduje się centrum handlowe, więc jeśli komuś znudzi się upał, może szukać schronienia i jedzenia w klimatyzowanych wnętrzach. Przyjemnie jest się po tym mieście przejechać, ma swój urok. Ale podkreślam: przejechać, nie przejść. Odległości są tak duże, że na piechotę pokonanie ich zajęłoby za dużo czasu, a momentami byłoby to wręcz niemożliwe (nie wszędzie wybudowano chodniki) i niebezpieczne (przejście przez 8 pasmową jezdnię to trudne zadanie).
Trębacz z dachu świątyni.

Świątynia Mormonów jest zbudowana z olśniewająco białego granitu z pobliskiego kamieniołomu.

Zielona enklawa w centrum miasta.

Piękne kwiaty, żywa zieleń i świątynia w pełnej krasie.

Najciekawszą atrakcją w okolicach Salt Lake City jest samo Słone Jezioro. Jego powierzchnia zmienia się w zależności od warunków atmosferycznych, a zasolenie jest trzykrotnie wyższe niż to, które znamy z oceanów. Nie potrzeba materaca, by unosić się z książką w ręku w trakcie kąpieli. Woda wykonuje całą robotę za nas. Na jeziorze znajduje się kilka wysp, na tej najbardziej znanej, Wyspie Antylopy, znajduje się park stanowy. W kilku miejscach na wspomnianej wyspie można trafić na rozległe plaże z infrastrukturą w postaci natrysków, przebieralni i pełnowymiarowych pryszniców. Te ostatnie będą niezbędne dla każdego, kto zdecyduje się na zanurzenie w przejrzystą wodę. Sól pozostawia na skórze wyraźną warstwę nalotu, który po pewnym czasie może zacząć wżerać się głębiej. Sporo uroku takiej kąpieli odejmują kłębiące się przy brzegu całymi rojami muchy, więc zostawienie rzeczy na plaży nie wchodzi w grę. Co ciekawe, na mapie dojazd do wyspy wygląda tak, jakby trzeba było pokonać bardzo długi most. W rzeczywistości jest to zwykła droga wybudowana na wysokim wale, przy czym przez długi czas jazdy po nim nie widać ani grama wody. Po obu stronach ciągnie się biała, płaska przestrzeń, pięknie kontrastująca z błękitem nieba. Sól zalega całymi hektarami na powierzchni wyschniętej części jeziora, w tle widać górskie szczyty, w powietrzu unosi się specyficzny zapach, podobny do tego z Kopalni Soli w Wieliczce. Widok jest olśniewający. Zabawnym doświadczeniem może być przejście się po tej soli. Chrupiąca biała skorupka pęka pod stopami, a pod spodem kryje się miękka, gąbczasta ziemia. Na terenie wyspy znajduje się Centrum Informacji z niewielką, ale interesującą wystawą dotyczącą historii powstania jeziora oraz sklepem z pamiątkami, jednak nie to przykuwa zwykle uwagę zwiedzających. Antelope Island jest bowiem zamieszkana przez stada bizonów, nic sobie nie robiących z obecności ludzi. Potrafią stać na środku jezdni i patrząc na spanikowanego delikwenta zamkniętego w samochodzie spokojnie przeżuwać resztkę trawy wystającej im z pyska. A są naprawdę ogromne, znacznie większe niż nasze swojskie krowy. Poza tym zdarzają się przypadki zaatakowania ludzi, jeśli ci nie zachowają wystarczających środków ostrożności. Najlepiej podziwiać je zza szyby i z odpowiedniej odległości, na co czasami nie można mieć wpływu, jeśli bizon postanowi sobie ot tak wtargnąć na drogę. Ale nie ma co się dziwić niezwracającym uwagi na ludzi bizonom, skoro w odległości 40 km od wyspy znajduje się poligon wojskowy. W pewnym momencie, konkretnie podczas zejścia na plażę, zobaczyliśmy grzyba. Prawdziwego, filmowego wręcz grzyba powstałego po wybuchu bomby. Po paru minutach dobiegł nas  potężny huk, a ludzie zaczęli nerwowo przebierać nogami i uciekać w stronę samochodów. Pracownik parku wyjaśnił nam później, że właśnie prowadzone są ćwiczenia i takie rzeczy po prostu się tu zdarzają. Przy okazji dodał, że to nie fair, że rząd może posiadać bomby nuklearne, a w niektórych stanach ludzie nie mogą się przesadnie zbroić. I z tą myślą Was pozostawiam.
Wyschnięta część jeziora widziana z drogi - mostu.

Ta biel na ziemi to sól.


Na pierwszym planie kryształki soli. Bezmiar kryształków.

Kolejna wariacja na temat soli.

Opisywany przeze mnie grzyb. Te czarne kropki to nie brud na obiektywie, to muchy.

Plaża na Antelope Island.

Mój pierwszy amerykański bizon.

Wybielone przez słonce i sól pozostałości drzewa.

2 komentarze:

  1. Czy grzyby w Salt Lake City są trujące? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są niezwykle toksyczne i zazwyczaj wyrastają im podwójne kapelusze ;) Absorpcja takiego delikwenta skutkuje zyskaniem nadprzyrodzonej mocy - zostaje się Halucynkiem i straszy się ludzi w trakcie kąpieli. Cóż, nie wszystkim dane jest zostać Spidermanem ;) ale kto komu zabroni próbować!
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń