Wyjeżdżając z Yellowstone i kierując się na południe w stronę Salt Lake City, wjeżdża się
od razu na teren Grand Teton National Park. Ten mniej znany sąsiad międzynarodowej
gwiazdy turystyki charakteryzuje się bardziej drapieżnym wyglądem i dziką
naturą. Górskie szczyty przestają kojarzyć się z Sudetami i zaczynają
przypominać Tatry. Ostre granie z występującym gdzieniegdzie śniegiem, którego
nie udało się rozpuścić nawet letnim promieniom słońca, cudownie zarysowują się
na tle nieba. W powietrzu czuć ten specyficzny zapach gór, surowy i ostry. Nie
miałam ze sobą odpowiedniego sprzętu, by móc w pełni wykorzystać ten teren,
poza tym po trzech dniach w Yellowstone zatęskniłam za cywilizacją. Grand Teton poznałam jedynie z drogi, spoglądając
na wysokie szczyty z doliny położonej u ich stóp.
 |
Grand Teton NP |
 |
Grand Teton NP |
 |
Grand Teton |
Powrót do Salt Lake City starą drogą, poprzedniczką wielopasmowej
15., wiązał się z ciekawymi doświadczeniami. Jednym z nich był przejazd przez
Jackson Hole, niewielki kurort narciarski o ciekawej architekturze wyjętej
wprost z filmów o Dzikim Zachodzie. Dziesięciotysięczne miasteczko posiadało
ten urokliwy klimat zadbanych miejsc tworzonych przez
przyjaznych ludzi. Niska zabudowa, szerokie ulice, wzdłuż nich donice z
kwiatami, chodniki biegnące pod werandami, równo przycięte trawniki, małe
sklepy z różnościami, przyjemne zapachy z restauracji... można by tam
zamieszkać na stałe. Koniecznie trzeba by jednak chodzić w strojach z epoki, bo miasteczko wyrwane jest żywcem z XIX wieku. Nawet bank wygląda jak gdyby za chwilę mieli na niego napaść Butch Cassidy i Sundance Kid. Po ulicach jeździły bryczki z zaprzęgniętymi do nich końmi, powożone przez kowbojów w bandamkach. Jestem w pełni świadoma, że to zwykły chwyt marketingowy, ale mimo wszystko zrobiło to na mnie wrażenie. Pewnie gdyby jeden z powozów był wolny, sama bym do niego z chęcią wskoczyła.
Dodatkowym, charakterystycznym wyróżnikiem Jackson Hole są wspomniane
przeze mnie w poprzednim wpisie olbrzymie łuki z poroży jeleni, zdobiące
centralny plac oraz wjazd do miasta. Zbierane w dużych ilościach poroża są
wykorzystywane do przeróżnych celów. Powstają z nich lampy, biżuteria, noże, a
nawet ktoś się pokusił o zrobienie z nich choinki.
 |
Szerokie ulice Jackson Hole, w tle stok narciarski |
 |
Jackson Hole |
 |
Jeden ze sklepów w Jackson Hole |
 |
Bank w Jackson Hole |
 |
Budynki wyjęte wprost z opowieści o Dzikim Zachodzie |
 |
Bryczka z powożącym kowbojem |
 |
Łuk z poroży |
 |
Jak widać na Święta Bożego Narodzenia łuk z poroży świeci milionem światełek |
 |
Choinka z poroży |
Skoro już jestem przy tej dość specyficznej choince, muszę Wam
opisać jeden z dziwniejszych sklepów w jakich byłam. Znajdował się przy głównej ulicy Jackson Hole i wypełniony był towarami, co do których miałam
bardzo ambiwalentne uczucia, wahające się od podziwu po niesmak. Ta mieszanka
wybuchowa składała się z dziwacznych mebli, oryginalnych ozdób, pamiątek po
gwiazdach i (niestety) wypchanych zwierząt. Wśród nich był niedźwiedź, a także
żubry, wilki i... ryś. Tu dopiero skurcz ścisnął moje serce. Wolałabym je
podziwiać na wolności, choćby i z bardzo daleka, niż przypatrywać się z
kilkunastu centymetrów szklanym oczom imitującym życie. Bardzo smutny to był
widok. A wszystko po to, by zaspokoić czyjeś dziwne widzimisię. Niewiarygodne,
co też ludzie potrafią kupić. Arka wypełniona martwymi zwierzętami upozowanymi
na wioślarzy nie jest przecież czymś, co każdy chciałby mieć u siebie w domu. Ale
najwyraźniej są też i tacy, którym się to podoba i którzy byliby skłonni
zapłacić niemało pieniędzy za taką ozdobę. Zresztą, zerknijcie na ceny na metkach.
 |
Wypchany ryś z Jackson Hole |
 |
Oryginalne meble |
 |
Arka Noego, wersja limitowana |
 |
Wypchany wilk |
 |
Scenka rodzajowa: lis usiłujący resuscytować bażanta |
 |
Strój kąpielowy Marilyn Monroe, płyty Franka Sinatry i innych. |
Jackson Hole kojarzy mi się także z pierwszym od dłuższego czasu
obiadem składającym się z czegoś innego niż jajka, boczek, tłuszcz i frytki. Nawet sobie nie wyobrażacie jak
przyjemnie było zjeść coś lekkiego, smacznego i delikatnego! Po kilku dniach
jedzenia smażeniny, tęsknota za czymś zielonym staje się nie do zniesienia.
Nawet humor się pogarsza i mimo dużej dawki energii jaką dostarcza takie
jedzenie, to wcale nie sprawia, że można się poczuć po nim świetnie. Wręcz
przeciwnie. Rzecz jasna, samą sałatką nie sposób się najeść, więc dołączono do
niej paski bekonu. Połączenie wybitne, fantastyczne smakowo i wizualnie, a przy
okazji bardzo amerykańskie. Później
znalazło się jeszcze miejsce na deser w postaci lodów Chunky
Monkey i można było ruszać w dalszą drogę.
Nadal omijałam główną autostradę,
zamiast niej pojechałam szlakiem pionierów. Jezdnia wiła się wśród gór,
dostosowując się do rzeźby terenu, co jest dzisiaj rzadkością w Stanach. Nie
było przecinających góry tuneli, nie było prostej drogi, nawet wiadukty się nie
pojawiały. Tą właśnie trasą dotarli do Utah Mormoni i korzystali z niej podczas budowy
miasta, kiedy transportowali tamtędy materiał z pobliskich kamieniołomów.
Stworzenie drogi musiało kosztować wiele wysiłku i poświęcenia. Przy ówczesnych
możliwościach i środkach było wręcz nierealne. Jednak udało się, a nowy teren
Dzikiego Zachodu został zdobyty przez białego człowieka. Skorzystałam z tego i ja, a tym samym ponownie znalazłam się w Utah. Następny przystanek: Moab. Do zobaczenia na miejscu!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz