niedziela, 28 września 2014

Grand Teton National Park, Jackson Hole i Droga Pionierów

Wyjeżdżając z Yellowstone i kierując się na południe w stronę Salt Lake City, wjeżdża się od razu na teren Grand Teton National Park. Ten mniej znany sąsiad międzynarodowej gwiazdy turystyki charakteryzuje się bardziej drapieżnym wyglądem i dziką naturą. Górskie szczyty przestają kojarzyć się z Sudetami i zaczynają przypominać Tatry. Ostre granie z występującym gdzieniegdzie śniegiem, którego nie udało się rozpuścić nawet letnim promieniom słońca, cudownie zarysowują się na tle nieba. W powietrzu czuć ten specyficzny zapach gór, surowy i ostry. Nie miałam ze sobą odpowiedniego sprzętu, by móc w pełni wykorzystać ten teren, poza tym po trzech dniach w Yellowstone zatęskniłam za cywilizacją. Grand  Teton poznałam jedynie z drogi, spoglądając na wysokie szczyty z doliny położonej u ich stóp.

Grand Teton NP

Grand Teton NP

Grand Teton
Powrót do Salt Lake City starą drogą, poprzedniczką wielopasmowej 15., wiązał się z ciekawymi doświadczeniami. Jednym z nich był przejazd przez Jackson Hole, niewielki kurort narciarski o ciekawej architekturze wyjętej wprost z filmów o Dzikim Zachodzie. Dziesięciotysięczne miasteczko posiadało ten urokliwy klimat zadbanych miejsc tworzonych przez przyjaznych ludzi. Niska zabudowa, szerokie ulice, wzdłuż nich donice z kwiatami, chodniki biegnące pod werandami, równo przycięte trawniki, małe sklepy z różnościami, przyjemne zapachy z restauracji... można by tam zamieszkać na stałe. Koniecznie trzeba by jednak chodzić w strojach z epoki, bo miasteczko wyrwane jest żywcem z XIX wieku. Nawet bank wygląda jak gdyby za chwilę mieli na niego napaść Butch Cassidy i Sundance Kid. Po ulicach jeździły bryczki z zaprzęgniętymi do nich końmi, powożone przez kowbojów w bandamkach. Jestem w pełni świadoma, że to zwykły chwyt marketingowy, ale mimo wszystko zrobiło to na mnie wrażenie. Pewnie gdyby jeden z powozów był wolny, sama bym do niego z chęcią wskoczyła.
Dodatkowym, charakterystycznym wyróżnikiem Jackson Hole są wspomniane przeze mnie w poprzednim wpisie olbrzymie łuki z poroży jeleni, zdobiące centralny plac oraz wjazd do miasta. Zbierane w dużych ilościach poroża są wykorzystywane do przeróżnych celów. Powstają z nich lampy, biżuteria, noże, a nawet ktoś się pokusił o zrobienie z nich choinki.

Szerokie ulice Jackson Hole, w tle stok narciarski

Jackson Hole

Jeden ze sklepów w Jackson Hole

Bank w Jackson Hole

Budynki wyjęte wprost z opowieści o Dzikim Zachodzie

Bryczka z powożącym kowbojem

Łuk z poroży


Jak widać na Święta Bożego Narodzenia łuk z poroży świeci milionem światełek

Choinka z poroży

Skoro już jestem przy tej dość specyficznej choince, muszę Wam opisać jeden z dziwniejszych sklepów w jakich byłam. Znajdował się przy głównej ulicy Jackson Hole i wypełniony był towarami, co do których miałam bardzo ambiwalentne uczucia, wahające się od podziwu po niesmak. Ta mieszanka wybuchowa składała się z dziwacznych mebli, oryginalnych ozdób, pamiątek po gwiazdach i (niestety) wypchanych zwierząt. Wśród nich był niedźwiedź, a także żubry, wilki i... ryś. Tu dopiero skurcz ścisnął moje serce. Wolałabym je podziwiać na wolności, choćby i z bardzo daleka, niż przypatrywać się z kilkunastu centymetrów szklanym oczom imitującym życie. Bardzo smutny to był widok. A wszystko po to, by zaspokoić czyjeś dziwne widzimisię. Niewiarygodne, co też ludzie potrafią kupić. Arka wypełniona martwymi zwierzętami upozowanymi na wioślarzy nie jest przecież czymś, co każdy chciałby mieć u siebie w domu. Ale najwyraźniej są też i tacy, którym się to podoba i którzy byliby skłonni zapłacić niemało pieniędzy za taką ozdobę. Zresztą, zerknijcie na ceny na metkach.

Wypchany ryś z Jackson Hole

Oryginalne meble

Arka Noego, wersja limitowana

Wypchany wilk


Scenka rodzajowa: lis usiłujący resuscytować bażanta

Strój kąpielowy Marilyn Monroe, płyty Franka Sinatry i innych.

Jackson Hole kojarzy mi się także z pierwszym od dłuższego czasu obiadem składającym się z czegoś innego niż jajka, boczek, tłuszcz  i frytki. Nawet sobie nie wyobrażacie jak przyjemnie było zjeść coś lekkiego, smacznego i delikatnego! Po kilku dniach jedzenia smażeniny, tęsknota za czymś zielonym staje się nie do zniesienia. Nawet humor się pogarsza i mimo dużej dawki energii jaką dostarcza takie jedzenie, to wcale nie sprawia, że można się poczuć po nim świetnie. Wręcz przeciwnie. Rzecz jasna, samą sałatką nie sposób się najeść, więc dołączono do niej paski bekonu. Połączenie wybitne, fantastyczne smakowo i wizualnie, a przy okazji bardzo amerykańskie.  Później znalazło się jeszcze miejsce na deser w postaci lodów Chunky Monkey i można było ruszać w dalszą drogę.
Nadal omijałam główną autostradę, zamiast niej pojechałam szlakiem pionierów. Jezdnia wiła się wśród gór, dostosowując się do rzeźby terenu, co jest dzisiaj rzadkością w Stanach. Nie było przecinających góry tuneli, nie było prostej drogi, nawet wiadukty się nie pojawiały. Tą właśnie trasą dotarli do Utah  Mormoni i korzystali z niej podczas budowy miasta, kiedy transportowali tamtędy materiał z pobliskich kamieniołomów. Stworzenie drogi musiało kosztować wiele wysiłku i poświęcenia. Przy ówczesnych możliwościach i środkach było wręcz nierealne. Jednak udało się, a nowy teren Dzikiego Zachodu został zdobyty przez białego człowieka. Skorzystałam z tego i ja, a tym samym ponownie znalazłam się w Utah. Następny przystanek: Moab. Do zobaczenia na miejscu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz