poniedziałek, 20 października 2014

Monument Valley i Horseshoe Bend

Easy Rider, Vanishing Point, Rio Grande, Thelma & Louise, Forrest Gump... co mają ze sobą wspólnego wszystkie te filmy (oczywiście oprócz tego, że należą do grona moich ulubionych)? Każdy z nich był, chociaż częściowo, kręcony na terenie Monument Valley. Kojarzycie Vanishing Point, w którym Kowalski prowadzi swojego Dodge'a ku nieuniknionemu przeznaczeniu? Można powiedzieć, że odtworzyłam tę scenę, z tą drobną różnicą, że jechałam Chargerem, a nie Challegerem. Ale też miał białą karoserię i wielką moc pod maską. Uśmiecham się na samo wspomnienie, to było spełnienie jednego z moich marzeń i to z rodzaju tych, które tkwią w nas bardzo głęboko, a samo myślenie o nich jest ekscytujące.
A może pamiętacie scenę o świcie w Thelmie i Louise, kiedy po całonocnej jeździe bohaterki zatrzymują się na krótki postój i w promieniach wschodzącego słońca podziwiają ogrom piękna i przestrzeni, z zarysem wielkich bloków skalnych na horyzoncie? To była dla nich chwila wytchnienia i odpoczynku przed kolejnym etapem ucieczki, spojrzenie z dystansu na problemy. Nie one jedne przeżyły taki moment w tym miejscu. Właśnie tam Forrest Gump stwierdził, że ma już dość biegania, po czym minął swoich wyznawców i spacerem wrócił do swojego zwykłego życia i Jenny. Najwyraźniej Monument Valley skłania ludzi do przemyśleń i podejmowania ważnych decyzji. W ogóle mnie to nie dziwi, miejsce jest naprawdę niezwykłe i bardzo malownicze, prawie magiczne. Jeśli jednak sądzicie, że swobodne przemieszczanie się po nim jest łatwe, to jesteście w błędzie. Dolina leży w obrębie rezerwatu Indian Navajo, co pociąga za sobą pewne konsekwencje.

Najbardziej znany widok Monument Valley. Gdzieś po tej drodze biegł Forrest.

Zachód słońca w Monument Valley.

Monument Valley

Monument Valley

Zabudowania należące do rezerwatu Indian.
Panorama Monument Valley

Przede wszystkim wstęp poza stanową drogę jest płatny, teren jest ogrodzony siatką (sic!), a jedynymi osobami upoważnionymi do czerpania zysków na tym obszarze są Indianie, którzy wykorzystują ten przywilej aż do granic absurdu. Chyba domyślacie się, do czego prowadzi brak jakiejkolwiek konkurencji na rynku. Monopol nigdy nie jest dobry dla klientów, a w tym przypadku jest wręcz tragiczny. Ceny za podrzędne motele są równe cenom w czterogwiazdkowych hotelach, nikomu na niczym nie zależy, a obsługa zachowuje się jak polskie sklepowe z czasów PRLu. Przed wizytą na terenie rezerwatu miałam westernowe wyobrażenie Indian.  I nie piszę tu o charakterze, bo w filmach i książkach sporo jest przekłamań i uproszczeń, ale o wyglądzie. Wszyscy powinni być silni, sprawni, w typie Winnetou. A tu rzeczywistość okazała się być bardzo nieprzystająca do ideału. Cóż, bywa. Trzeba się z tym pogodzić, jednak uczucie gorzkiego zawodu długo nie chciało mnie opuścić. Jego apogeum nastąpiło w Page, miejscowości leżącej tuż przy Glen Canyon. Bardzo chciałam zobaczyć znajdujący się w pobliżu Kanion Antylopy, czyli miejsce, które kojarzą chyba wszyscy ze słynnej tapety Windowsa. Okazało się jednak, że wstęp jest możliwy jedynie za bardzo wysoką opłatą i po wynajęciu samochodu, będącego własnością jednego z  członków plemienia. Później zrobiło się jeszcze ciekawiej. Przewóz turystów do oddalonego o kilka kilometrów zejścia wcale nie gwarantował zwiedzania, wszystko zależało od pogody i sposobu jej interpretacji przez kierowcę. Zagrożenie powodziami błyskawicznymi było w tym dniu spore: ciężkie chmury przetaczały się po niebie i co jakiś czas mżyło. A oczywiście po odejściu od kasy zwrotów się nie przyjmuje. Jakby tego było mało, czas oczekiwania na upoważniony do jazdy samochód wynosił 4-5 godzin. Jakiekolwiek pozytywne wyobrażenie o prawomyślności Indian legło u moich stóp w gruzach. Nikt nie lubi być naciągany, a ja szczególnie. Zamiast zatem płacić haracz rezerwatowi, postanowiłam zobaczyć coś, czego nie sposób odgrodzić, zamknąć czy sprzedać - Horseshoe Bend. Jest to przepiękne miejsce, o którego majestatyczności stanowi zakręcająca o prawie 270° rzeka Colorado. Naprawdę przypomina wygiętą podkowę! Widok na zakole rzeki jest fantastyczny, choć nie polecam tego miejsca osobom z lękiem wysokości, bo może przyprawić o zawrót głowy. Po przejściu paru kilometrów po całkowicie płaskim terenie, dochodzi się do bardzo wysokiego i stromego uskoku, w dole którego płynie Colorado. Muszę przyznać, że jest to jedno z najpiękniejszych i najbardziej oryginalnych miejsc, jakie widziałam. Kolory skał i wody są oszałamiające, ogrom przestrzeni wokół daje poczucie wolności. Można tam zrobić niesamowite zdjęcia lub po prostu rozkoszować się tym cudem natury. Ja robiłam obie rzeczy na raz, dzięki czemu możecie teraz zobaczyć niektóre fotografie. Mam nadzieję, ze się Wam spodobają.

Horseshoe Bend w całej okazałości.

Czerwone skały to znak rozpoznawczy Horseshoe Bend.

Gdzieś tam w dole płynie sobie łódka.

Widzicie faceta w pomarańczowej podkoszulce? Czego się nie robi dla dobrego zdjęcia...

Panorama Horseshoe Bend



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz