Ostatnia rozmowa przy pizzy skłoniła mnie do zrobienia
krótkiej listy filmów, które mocno wryły mi się w pamięć. Nie oznacza to
bynajmniej, że będzie ona dotyczyć moich ulubionych produkcji. Poniższa lista
zawiera tytuły filmów, które wywołały u mnie ścisk żołądka, chęć rzucenia czymś
w ekran lub przymus wyjścia z seansu z krzykiem wściekłości na ustach. I właśnie
w tej kolejności zostaną przedstawione, na
podstawie stopniowania moich reakcji. Przy każdym z nich coraz głośniej
krzyczałam w środku: nie! nie! nie! NIE!
Jak się zatem możecie domyślić, nie są to filmy lekkie, łatwe, ani tym bardziej przyjemne. Nigdy więcej nie chciałabym ich zobaczyć, pierwszy i jedyny raz wystarczył aż nadto. Jednak nie zamierzam Was zniechęcać do ich obejrzenia, ba! wręcz przeciwnie! Musicie wiedzieć, że wszystkie te filmy dotykają ważnych kwestii, przedstawiają nietypowe tematy i poruszają do głębi. Po prostu muszę ostrzec przed niebezpieczeństwem osoby wrażliwsze. To tyle tytułem wstępu, teraz przechodzę już do samej listy.
Jak się zatem możecie domyślić, nie są to filmy lekkie, łatwe, ani tym bardziej przyjemne. Nigdy więcej nie chciałabym ich zobaczyć, pierwszy i jedyny raz wystarczył aż nadto. Jednak nie zamierzam Was zniechęcać do ich obejrzenia, ba! wręcz przeciwnie! Musicie wiedzieć, że wszystkie te filmy dotykają ważnych kwestii, przedstawiają nietypowe tematy i poruszają do głębi. Po prostu muszę ostrzec przed niebezpieczeństwem osoby wrażliwsze. To tyle tytułem wstępu, teraz przechodzę już do samej listy.
Johnny got his gun / Johnny poszedł na wojnę
Film
nakręcił Dalton Trumbo w 1971 roku, co tym samym czyni go najstarszą pozycją na
mojej liście. Jest znany wielu ludziom, choć raczej nie są oni tej wiedzy
świadomi. Jego fragmenty wykorzystała Metallica w teledysku do „One” i trzeba
przyznać, że oddaje on klimat całego filmu. Historia dotyczy amerykańskiego
żołnierza, który zaciągnął się do armii, by walczyć w I Wojnie Światowej.
Podczas ostatniego dnia wojny zostaje potwornie okaleczony: amputowane zostają wszystkie
jego kończyny, traci wzrok i dolną część twarzy, a tym samym mowę. Pozbawiony
jakiegokolwiek kontaktu ze światem, zostaje umieszczony w szpitalu, gdzie nikt
nie zdaje sobie sprawy z tego, że nadal jest świadomy i myślący. Uwięziony w
swoim ciele, bez szansy na wyleczenie i jakąkolwiek poprawę własnego losu,
Johnny staje się cichym słuchaczem lekarskich rozmów. Jest traktowany przedmiotowo
i bezdusznie, skazany na los cyrkowego dziwadła, bezwolnie pokazywanego wojskowym
dowódcom jako przykład zaawansowania ówczesnej medycyny. Johnny nie ma możliwości
przekazania komukolwiek przytłaczającego go bólu, może jedynie wspominać swoje
życie. I tak też czyni. Jego teraźniejszość jest filmowana na czarno białej
taśmie, za to wspomnienia są w pełni kolorowe, co jeszcze mocniej podkreśla
kontrast między czasem przed a czasem po wojnie. Film ma silne antywojenne
przesłanie, jednak to, co najmocniej zapadło mi w pamięć po seansie, to
poczucie straszliwej klaustrofobii i bezsilności. Ta ostatnia jest wręcz
przytłaczająca. Właśnie z tej przyczyny film wywarł na mnie ogromne wrażenie.
Polowanie
Film z 2012 w reżyserii Thomasa Virtenberga jest duńską produkcją z Madsem Mikkelsenem, więc obejrzałam go bez zastanawiania się. Początkowo nic nie zapowiada nadciągającej katastrofy. W sennym duńskim miasteczku ukrytym pośród lasów i jezior, mieszka nauczyciel przedszkolny (tak, to możliwe chyba tylko w Skandynawii). Jest rozwiedziony, ma nastoletniego syna i wiedzie całkiem spokojne życie jako członek zżytej społeczności. I nagle, zupełnie niespodziewanie, wszystko ulega drastycznej zmianie. Jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo pociąga za sobą lawinę wydarzeń, które pogrążają głównego bohatera w otchłani podejrzeń, nienawiści i desperacji. Zostaje oskarżony o molestowanie sześcioletniej dziewczynki. Nie jest to film w stylu "Wątpliwości", gdzie przez cały czas zastanawiałam się: winny? niewinny? zrobił to? nie zrobił? Tutaj od początku wiadomo, co się stało i to jest być może najbardziej frustrujące dla widza rozwiązanie. Bezsilność wobec oskarżeń i brak możliwości udowodnienia swojej niewinności sprawia, że wszystko się we mnie gotuje. Wszyscy bliscy przyjaciele na jeden znak odwracają się od głównego bohatera, piętnują go na zawsze jako pedofila i pozwalają sobie nawet na samosąd. Jego walka o prawdę jest z góry skazana na porażkę, bo mimo że wygra w sądzie, to nigdy nie będzie już tym samym człowiekiem, a i społeczność nigdy nie będzie traktowała go w ten sam sposób, co przed oskarżeniami. Jeszcze długo po obejrzeniu tego filmu męczyła mnie przedstawiona tu bezsilność wobec nieuzasadnionych zarzutów.
Przyszedł człowiek i wziął
Dokument z 2009 roku, wyreżyserowany przez Rafała Przybyła i Jędrzeja Niestrója, absolwentów szkoły filmowej Wajdy. Wspomniałam o ich wykształceniu, bo jak na film dokumentalny jest on świetnie wyprodukowany, zmontowany i poprowadzony. Jego realizacja trwała aż 8 lat, z przerwą na zdobycie środków (jeden z panów pojechał do Anglii, by wyzmywać na zmywaku brakującą kwotę). Tworzyli ten dokument z takim oddaniem, bo opisywane przez nich wydarzenia w pełni na to zasługują. Dotyczą one uprowadzenia ośmioletniej Oli Bielewskiej ze wsi Biadaszki (woj. łódzkie). Jak określił całą historię jeden z bohaterów: "przyszedł człowiek i wziął". Nie będę opisywała śledztwa, ani jego wyników, sami obejrzyjcie. I spodziewajcie się najgorszego. Nie sądziłam, że aż tak zdegenerowany świat czai się tuż za rogiem. Świat, w którym mąż usprawiedliwia bicie żony tym, że przecież dzieci nie tyka. Gdzie morze alkoholu wyżera ludziom mózgi, tworząc z nich bezrozumne zwierzęta. Gdzie dobroć umarła wraz z nadzieją, a wszystko wydaje się małe i odrażające. Co gorsze, ta historia nie ma zakończenia. Wyrok zapadł, morderca nigdy się nie przyznał do zbrodni, ciała nie odnaleziono, a matka nadal wierzy, że jej córka jest cała i zdrowa, że kiedyś do niej wróci. Po obejrzeniu tego filmu poczułam nieopanowaną chęć wyszorowania całego ciała, żeby zmyć z siebie niewidoczny bród, który mnie oblepił podczas seansu. Trochę mi to pomogło, ale nadal mam przed oczami odrażająco bezczelny uśmieszek mordercy...
Dom zły
Polowanie
Film z 2012 w reżyserii Thomasa Virtenberga jest duńską produkcją z Madsem Mikkelsenem, więc obejrzałam go bez zastanawiania się. Początkowo nic nie zapowiada nadciągającej katastrofy. W sennym duńskim miasteczku ukrytym pośród lasów i jezior, mieszka nauczyciel przedszkolny (tak, to możliwe chyba tylko w Skandynawii). Jest rozwiedziony, ma nastoletniego syna i wiedzie całkiem spokojne życie jako członek zżytej społeczności. I nagle, zupełnie niespodziewanie, wszystko ulega drastycznej zmianie. Jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo pociąga za sobą lawinę wydarzeń, które pogrążają głównego bohatera w otchłani podejrzeń, nienawiści i desperacji. Zostaje oskarżony o molestowanie sześcioletniej dziewczynki. Nie jest to film w stylu "Wątpliwości", gdzie przez cały czas zastanawiałam się: winny? niewinny? zrobił to? nie zrobił? Tutaj od początku wiadomo, co się stało i to jest być może najbardziej frustrujące dla widza rozwiązanie. Bezsilność wobec oskarżeń i brak możliwości udowodnienia swojej niewinności sprawia, że wszystko się we mnie gotuje. Wszyscy bliscy przyjaciele na jeden znak odwracają się od głównego bohatera, piętnują go na zawsze jako pedofila i pozwalają sobie nawet na samosąd. Jego walka o prawdę jest z góry skazana na porażkę, bo mimo że wygra w sądzie, to nigdy nie będzie już tym samym człowiekiem, a i społeczność nigdy nie będzie traktowała go w ten sam sposób, co przed oskarżeniami. Jeszcze długo po obejrzeniu tego filmu męczyła mnie przedstawiona tu bezsilność wobec nieuzasadnionych zarzutów.
Przyszedł człowiek i wziął
Dokument z 2009 roku, wyreżyserowany przez Rafała Przybyła i Jędrzeja Niestrója, absolwentów szkoły filmowej Wajdy. Wspomniałam o ich wykształceniu, bo jak na film dokumentalny jest on świetnie wyprodukowany, zmontowany i poprowadzony. Jego realizacja trwała aż 8 lat, z przerwą na zdobycie środków (jeden z panów pojechał do Anglii, by wyzmywać na zmywaku brakującą kwotę). Tworzyli ten dokument z takim oddaniem, bo opisywane przez nich wydarzenia w pełni na to zasługują. Dotyczą one uprowadzenia ośmioletniej Oli Bielewskiej ze wsi Biadaszki (woj. łódzkie). Jak określił całą historię jeden z bohaterów: "przyszedł człowiek i wziął". Nie będę opisywała śledztwa, ani jego wyników, sami obejrzyjcie. I spodziewajcie się najgorszego. Nie sądziłam, że aż tak zdegenerowany świat czai się tuż za rogiem. Świat, w którym mąż usprawiedliwia bicie żony tym, że przecież dzieci nie tyka. Gdzie morze alkoholu wyżera ludziom mózgi, tworząc z nich bezrozumne zwierzęta. Gdzie dobroć umarła wraz z nadzieją, a wszystko wydaje się małe i odrażające. Co gorsze, ta historia nie ma zakończenia. Wyrok zapadł, morderca nigdy się nie przyznał do zbrodni, ciała nie odnaleziono, a matka nadal wierzy, że jej córka jest cała i zdrowa, że kiedyś do niej wróci. Po obejrzeniu tego filmu poczułam nieopanowaną chęć wyszorowania całego ciała, żeby zmyć z siebie niewidoczny bród, który mnie oblepił podczas seansu. Trochę mi to pomogło, ale nadal mam przed oczami odrażająco bezczelny uśmieszek mordercy...
Dom zły
Stworzony
w 2009 roku film Wojciecha Smarzowskiego
wzbudził we mnie te same reakcje, co "Przyszedł człowiek i
wziął". Również skończyło się na dokładnym myciu ciała i utrzymujących się
długo uczuciach obrzydzenia i niepokoju. W zasadzie bohaterowie obu produkcji także
są bardzo podobni, choć dzielą ich dziesięciolecia. PRLowskie beznadzieja i degeneracja
niczym nie ustępują beznadziei i degeneracji Polski początku XXI wieku. I jest
to niewyobrażalnie przerażające. Od pierwszych minut filmu Smarzowskiego mój
żołądek dawał wyraźne znaki, że to się źle skończy. I z każdą kolejną minutą
było coraz gorzej. W tym filmie wszystko jest brzydkie i w pewien sposób
skalane, począwszy od poliestrowych ubrań, przez paskudne meblościanki, a na
szkaradnym gospodarstwie kończąc. Każdy z bohaterów jest zły, w mniejszym lub
większym stopniu. Są przeżarci chciwością, oszustwem, gnuśnością, nieuczciwością i
wszystkim, co podłe i małe. W dużym skrócie historia dotyczy śledztwa w sprawie
morderstw, prowadzonego przez skorumpowanych policjantów. To naprawdę spore
uogólnienie, jednak nie chcę zbytnio zdradzać fabuły tym, którzy jeszcze tego
filmu nie widzieli. Jednym z głównych bohaterów jest wdowiec, który przybywa do
bieszczadzkiej wsi, by zmienić swoje życie po utracie żony. Podczas wręcz
szekspirowskiej burzy trafia do odosobnionej chaty, zamieszkanej przez
trzyosobową rodzinę. Zaczyna się ostre picie, a potem jest już tylko gorzej. Można
zarzucić temu obrazowi przerysowanie, zbytnie skupienie na negatywnej stronie
ludzkich charakterów. Jednak uważam, że jako zabieg celowy jest to działanie
bardzo skuteczne. I na długo zapadające w pamięć. Do dzisiaj przechodzą mnie dreszcze na wspomnienie tego filmu.
Compliance / Siła perswazji
Przez
większą część tego filmu miałam ochotę rzucić czymś w ekran. Później przeważała
chęć przerwania seansu i wyjście na zewnątrz. Następnie opanowały mnie irytacja
i gniew. A już po wszystkim, na moim umyśle pozostały blizny. "Compliance"
jest jednym z najbardziej przerażających filmów, jakie do tej pory widziałam. Powstał
w 2012 roku, wyreżyserował go Craig Zobel i od samego początku powodował wiele
kontrowersji. Podczas festiwalu Sundance część publiczności opuściła salę,
podobnie zresztą było w innych miejscach, gdzie film był wyświetlany. Wzbudza on
bardzo silne skrajne emocje a co gorsze, jest oparty na faktach.
"Oparty" to za mało powiedziane. Podczas kręcenia korzystano z nagrań z
monitoringu oraz zapisów rozmów telefonicznych. Wszystko po to, by wiernie
odwzorować przebieg wydarzeń. Tak, ta historia wydarzyła się naprawdę, w 2003
roku, w restauracji jednej z sieci fast foodów w USA. Podczas zwykłego dnia
roboczego do kierowniczki restauracji zadzwonił mężczyzna podający się za
policjanta. Oskarżył o kradzież jedną z pracownic i poprosił kobietę, by ją
zatrzymała i przeszukała. Jako że policjanta należy słuchać, kierowniczka
zaczęła wykonywać jego absurdalne (z początku) polecenia. Upodlające dla
pracownicy przeszukanie stało się dopiero początkiem jej drogi przez mękę. Każdy,
kto przejął po kierowniczce słuchawkę telefonu, automatycznie poddawał się sile
perswazji pseudo policjanta i robił wszystko, co mu kazano. Dziewczynę
poddawano torturom psychicznym i fizycznym, molestowano seksualnie i dręczono.
Trwało to przez wiele godzin. Uległość wszystkich osób zamieszanych w tę sprawę
jest dla mnie nieodgadniona. Tak jakby magiczne słowo: "policjant" i
wypowiadane autorytatywnym tonem komendy wystarczyły, by ludzie przestali
myśleć i stali się sadystami. Eksperyment Milgrama w wersji ekstremalnej. Gdyby
nie była to autentyczna historia, uznałabym ten film za bezsensownie okrutny i
przestałabym go oglądać. Ale to niestety stało się naprawdę, więc nie można
udawać, że nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Muszę przyznać, że bardzo dużo czasu zajął mi powrót do równowagi po obejrzeniu tego filmu.
Ładunek 200
Nie nie nie NIE NIE! Nie mam nawet ochoty do tego filmu wracać, ale on sam
wdziera mi się przed oczy. Aleksiej Bałabanow w 2007 roku stworzył coś, czego
obejrzenie stało się dla mnie traumą. Autentycznie żałuję, że ten film
widziałam. Nie mam na myśli jego jakości, bo ta jest na najwyższym poziomie.
Chodzi mi o samą historię, o jej okrucieństwo i bezduszność. To niezabliźniona
rana w mojej pamięci. I pewnie dlatego
" Ładunek 200" zajmuje pierwsze miejsce w moim nieoficjalnym rankingu
najbardziej intensywnych i niemożliwych do zapomnienia filmów. Rzecz dzieje się
w ZSRR w roku 1984. Losy kilku bohaterów przeplatają się w dramatyczny sposób,
ukazując Rosję i Rosjan u progu pierestrojki. Jak można sobie wyobrazić, nie
jest to sympatyczny obrazek. Sam tytuł to określenie na transport z frontu zwłok
żołnierzy i ma to swoje uzasadnienie w fabule. Wolę nie wspominać jakie.
"Ładunek 200" to spotęgowane do ekstremum cechy wszystkich
wymienionych przeze mnie powyżej filmów. Nie spotkałam się wcześniej z takim
nagromadzeniem zła, bezduszności, okrucieństwa i małości. Znajdziecie tu dziewczynę, która za
swoją naiwność płaci okaleczeniem, torturami i zgwałceniem. Jest i pozornie
pozytywna postać pracownika uniwersytetu, który nieświadomie wplątuje w
tragiczną sytuację i przy okazji dowiaduje się, jak bardzo tchórzliwym i
niegodziwym jest człowiekiem. Są alkoholowe libacje w chatach rodem z
"Domu złego", są i psychopaci, a także zwyczajni ludzie,
niepotrafiący wykrzesać z siebie odrobiny dobrej woli. Jeżeli taka jest
kondycja rodzaju ludzkiego, to ja podziękuję. Muszę przyznać, że ten film
zniszczył mnie psychicznie. Pozostawił wiele pytań, na które do tej pory nie
znalazłam odpowiedzi. I chyba nadal się z niego nie otrząsnęłam.
A jak jest u Was? Macie własną listę mocnych filmów, których nie da się
zapomnieć? Coś polecacie?
"Nieodwracalne" z M. Bellucci - film, którego oglądanie boli w każdej sekundzie jego trwania, a także sporo czasu po. Mocny i straszny. Teoretycznie bardzo dobry (aktorstwo, zdjęcia itd.), ale żałuję że go obejrzałam. Podobnie mam z "Przełamując fale" von Triera. Zostawił mi w głowie tylko straszne myśli, a nazwisko vn Triera po dziś dzień sprawia, że mam ciarki. Z jego filmów mocne wrażenie zrobiło na mnie też "Dogville" - mocne i wyraziste kino, ale "normalne" i z pewnością można je polecić kinomaniakom.
OdpowiedzUsuńNa mojej liście jest też "Dzieciątko z Macon" - długo nie mogłam o nim zapomnieć i, choć to kawał dobrego kina, odradzam jego oglądanie.
Z filmów, które ciężko zapomnieć, ale w dobrym znaczeniu tego słowa - z pewności "Fortepian" (aktorstwo, przepiękne zdjęcia, historia, no i muzyka), "Królestwo zwierząt" (okrucieństwo i zło opowiedziane bardzo prostymi, ale niedosłownymi środkami - jeden z najlepszych filmów jakie widziałam), moja ukochana "Arizona dream" z młodym Deepem... może jeszcze "Ostatni król Szkocji" (rewelacyjne aktorstwo)... może jeszcze "Trainspotting"...
Jesteś kolejną osobą, która pisze mi o "Nieodwracalnym". I umacniasz mnie w postanowieniu, żebym nigdy go nie obejrzała. Nie stosuję masochizmu emocjonalnego ;) Z wymienionych przez Ciebie filmów nie widziałam tylko "Dzieciątka z Macon" i "Królestwa zwierząt", więc wpisuję je na moją listę "do zobaczenia". Pozostałe bardzo mi się podobały, wszystkie oprócz "Dogville". To był (jakby to ująć,hmmm...) oryginalny film. Niestety, za bardzo mnie zirytował swoją formą, żebym mogła się skupić na przeżywaniu historii. Von Trier nie jest moim ulubieńcem ;)
UsuńBardzo dobre recenzje.
OdpowiedzUsuńPolecam (albo i nie) "Serbski film". Tylko uprzedzam, że żeby w pełni go docenić, trzeba się przebić przez grubą warstwę gore, a to może być trochę trudne.
"Dzieciątko z Macon" świetne.