Nigdy nie byłam zwolennikiem grzebania w ziemi. Ogródek kojarzył mi się z pracą przymusową na działce dziadków, gdzie zawsze trzeba było coś skopać, wypielić grządki, albo co gorsza: zebrać czerwone porzeczki. Z perspektywy czasu nie wydaje się to takie nieprzyjemne, jednak jeszcze nie tak dawno stanowiło karę najgorszą z możliwych. Najwyraźniej ostatnio trochę się zmieniłam, albo (jeśli chcecie tak to nazwać) zestarzałam się. Nie jest to zmiana drastyczna, raczej delikatny powrót do natury. Przejawia się on na przykład tym, że zaczęło mi sprawiać przyjemność obserwowanie rozwoju moich roślinek doniczkowych. Niby niewielka rzecz, ale jak na mnie to wielkie osiągnięcie.
Pierwszym znamiennym przejawem zmiany w moim postrzeganiu pracy z roślinami była decyzja o zapisaniu się na zajęcia z tworzenia ogrodów wertykalnych. Przyznam, że sam pomysł bardzo mi się spodobał, więc wybrałam się do Krzywego Komina bez chwili zastanowienia. Nadal byłam pod wrażeniem ogrodu wertykalnego rosnącego w jednym z praskich biurowców i zastanawiałam się, w jaki sposób można osiągnąć podobny efekt. Jedno jest pewne: stworzenie czegoś takiego zalicza się bezwzględnie do ciężkich prac fizycznych. W dwie osoby starałyśmy się zrobić na zajęciach o wiele mniejszy ogród z wykorzystaniem starej europalety i wymagało to od nas sporego wysiłku. Najpierw oczyściłyśmy drewno, przetarłyśmy papierem ściernym i wzmocniłyśmy konstrukcję. Później przybiłyśmy mocną agrowłókninę do tyłu palety i zaczęłyśmy napełniać wszystko ziemią. Zasadzenie niechętnych do współpracy sukulentów w szczelinach między deskami okazało się, o dziwo, najmniejszym problemem. Nasz gród wertykalny wisi na murze Krzywego Komina do dziś, jeśli będziecie w pobliżu możecie mu się przyjrzeć z bliska.
Ogród wertykalny w praskim biurowcu. Prawda, że robi wrażenie? |
Prawie ukończony ogród wertykalny z sukulentami - dzieło m.in. moje własne. |
![]() |
Ogród już zawieszony na murze Krzywego Komina. |
Niesiona na fali roślinnej euforii postanowiłam skorzystać również z kolejnych darmowych kursów dostępnych we Wrocławiu. I tak znalazłam się w Domarze na zajęciach z tworzenia miniogrodów. Główną zachętą była dziewczyna z Zielonej Wrony, która miała prowadzić całe szkolenie. Znałam jej dotychczasowe prace i byłam pod wrażeniem jej talentu. Kompozycje w żarówkach i ramach na zdjęcia są fantastyczne, zresztą sami możecie je ocenić, zaglądając na jej stronę.
Jedynym wymaganiem, które należało spełnić po zapisaniu się na zajęcia, było zakupienie szklanego pojemnika. Reszta materiałów była dostępna na miejscu. Tym razem obyło się bez ciężkiej pracy fizycznej, wystarczyła siła palców. Należało wymyślić ciekawą koncepcję i zacząć układać kolejne warstwy. Na pierwszy rzut użyłam kory, później szarego grysu, następnie białych otoczaków. Wszystko przykryłam warstwą mchu i ziemi. Zasadziłam odporne na brak wody sukulenty i voila! Malutki ogród był gotowy do postawienia w domu. Takie rozwiązanie jest idealnym substytutem ogrodu z prawdziwego zdarzenia, zwłaszcza jeśli pragnie się odrobiny zieleni we własnym mieszkaniu. Przy okazji układanie warstwowej kompozycji sprawia sporo satysfakcji i pozwala się odprężyć. Spróbujcie sami!
uważam, że nawet w miejscu pracy warto jest dbać o to aby pojawiły się tam rośliny. Jeśli sami nie macie do tego głowy firma http://jukogreendesign.pl/rosliny-kwiaty-do-biur/ zajmuje się takimi aranżacjami i moim zdaniem warto jest się do nich w tej sprawie odezwać aby trochę ożywić swoje biuro
OdpowiedzUsuń