niedziela, 16 sierpnia 2015

Zakładki i podpórki do książek

Zawsze uważałam się za pedantycznego czytelnika. Nie zaginam rogów książek, nie niszczę ich obwolut, a już na pewno nie piszę po marginesach, ani nie podkreślam ulubionych fragmentów. Staram się nie łamać grzbietów. Nie zostawiam plam po jedzeniu ani odcisków mokrych kubków na papierze. Bardziej lub mniej pogorszony stan którejś z moich książek wynika z typowego zaczytania, a nie z niedbalstwa. Dbam o cały mój księgozbiór, zdarza mi się go nawet odkurzyć, co nie jest łatwym zadaniem, z racji jego wielkości. Jednak ostatnio zauważyłam coś, co burzy ten mój wewnętrzny obraz pedantycznego czytelnika. Ale o tym za chwilę.

W moim mieszkaniu cała ściana pełni funkcję regału. Od sufitu po podłogę ciągną się drewniane półki wypełnione tysiącami książek. Uwielbiam co jakiś czas zmienić klucz, według jakiego zostały ustawione. Wyjmuję je wtedy wszystkie na podłogę, delikatnie odkurzam i ustawiam na nowo, według aktualnego widzimisię. Witam się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, pobieżnie przekartkowuję moich ulubieńców i przez kilka godzin nie ma mnie dla świata. Niestety, bardzo rzadko mam na tę przyjemność wystarczającą ilość czasu. Dodatkowo, ku memu bezbrzeżnemu zdumieniu, w mojej bibliotece wyczerpały się zasoby wolnego miejsca, więc nowe egzemplarze zmuszona jestem ustawiać na podłodze. W ten sposób powstały już dwie literackie wieże, malowniczo wkomponowujące się w księgozbiór, do tej pory ustawiony w pozycji zdecydowanie horyzontalnej. I to właśnie przy okazji zakupu nowej książki uświadomiłam sobie, jak mierne i chwilami idiotyczne są używane przeze mnie zakładki.

Urwany rąbek notesowej kartki. Podkładka pod kubek. Plastikowy pasek z nakrętki od butelki (niestety w międzyczasie pogryziony). Kawałek folii bąbelkowej. Zworka. Tego wszystkiego użyłam zaledwie w przeciągu dwóch tygodni. A to jeszcze nie jest pełna lista zakładkowej hańby. O innych okropieństwach wolę nawet nie wspominać. Czarę goryczy przelał zwyczajny, niewinnie wyglądający papierek po cukierku. Wredna bestia okazała się być mało odporna na piekielnie wysokie temperatury i przejęła na siebie część swojej słodkiej zawartości. Nieświadoma tego faktu, wetknęłam szeleszczącego potwora wprost pomiędzy kartki. Nie musiałam długo czekać na efekty. Papier się przebarwił i skleił, doprowadzając mnie do szewskiej pasji. W stanie mocnej irytacji postanowiłam z tym skończyć i zrobić sobie porządne zakładki. Piszę o liczbie mnogiej, bo od razu wiedziałam, że musi być ich kilka, by były dostępne w każdym miejscu, z którego korzystam czytając.

Użyłam tego, co miałam pod ręką. Na pierwszy rzut poszły patyczki po lodach (nadają się wprost idealnie na zakładki - używałam ich już wcześniej, jednak w zwykłej formie). Uzbroiłam się także w nożyk do tapet, farby akrylowe i różnej grubości pędzelki. Wycięłam odpowiednie kształty w patyczkach i przystąpiłam do malowania. W kilka chwil powstała sowa, kot, panda i ośmiornica. Ich wystające znad kartek głowy wyglądają całkiem zabawnie. Mam nadzieję, że powstrzymają mnie przed popełnianiem kolejnych zakładkowych grzechów.



Skoro już jestem w temacie około książkowym, pokażę Wam jeszcze dwie podpórki na książki. Jedną już znacie z dawnego wpisu, drugą zrobiłam w tym samym czasie, jednak nigdy nie zawitała na blogu. Powstała w nawiązaniu do idei recyklingu. Wykorzystałam nieużywaną ramkę na zdjęcia oraz kwadraty z gry Memory (materiał promocyjny którejś z firm farmaceutycznych produkującej krople do oczu). Obie rzeczy leżały gdzieś w domu zapomniane, aż w końcu naszła mnie wena na połączenie ich w całość. Wycięłam z płyty OSB podstawę, pomalowałam ją srebrną farbą w spreju i przymocowałam do ramki za pomocą kątownika i śrub. Konstrukcja jest stabilna i bez problemów utrzymuje książki w ryzach. Natomiast druga, gliniana podpórka powstała z jednej bryły i sam jej ciężar wystarcza na podpieranie książek.

Cóż, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak w kolejnym projekcie weekendowym zająć się budowaniem nowej części biblioteki ściennej. To dopiero wyzwanie!



7 komentarzy:

  1. Folia bąbelkowa?! :D To już za wiele ;)
    U mnie problem zniknął w momencie przerzucenia się niemal wyłącznie na ebooki... Choć wiem, książka papierowa ma ducha, który w wersjach elektronicznych zdecydowanie umyka. A i przyjemność posiadania takiego księgozbioru jak Twój jest wartością samą w sobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem przeciwnikiem elektronicznych wydań, w telefonie mam ich mnóstwo. Korzystam zwłaszcza w trakcie wyjazdów, bo od strony gabarytowej taka wersja jest o wiele bardziej przyjazna. Jednak nie potrafię sobie odmówić przyjemności kupowania, czytania i posiadania papierowych książek. To taki mój niewinny nałóg :)

      Usuń
  2. Bywają zdecydowanie gorsze nałogi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A kogo to ja widzę na Twojej półce jak nie mojego dobrego przyjaciela - Nowy wspaniały świat Huxleya :) (aż się zrymowało!).
    Załadki wyglądają fajnie. Ciekawi mnie, czy akrylowa farbka nie odbarwia się jednak na kartkach? A może polakierowałaś je cyzmś dla zabezpiecznia?
    Ja kupiłam sobie parę miesięcy temu 2 zakładki z serii kolaży Szymborskiej, są z cieniutkich płatów metalu/magnesu. Poręczne tak sobie (są cienkie, ale i tak dość ciężkie), za to wyglądają bardzo ładnie. Zwykle jednak jako zakładek używam jakiś skrawków gazet/ulotek, biletów - np. z wakacji z ogrodu botanicznego (to od razu dobrze się kojarzy :) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy by chciał mieć za przyjaciela Huxleya ;) mam wrażenie, że jego wizja przyszłości jest bardziej możliwa niż Orwella. Ale to tak na marginesie.
      Zakładki nie zabarwiają stron, mimo że po wyschnięciu niczym ich nie zabezpieczałam. Po prostu są suchutkie :)

      Usuń
  4. Uwielbiam takie ręcznie robione cuda! Sama zrobiłam wiele zakładek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię pracować manualnie :) Bardzo mnie to relaksuje.

      Usuń