niedziela, 27 września 2015

Nowoczesna i zaskakująca strona Oslo

Po ostatniej wędrówce w czasie i wizycie w piętnastowiecznych norweskich domostwach, zatęskniłam za nowoczesnością, bielą i współczesną architekturą. Wybrałam się więc w okolice opery w Oslo, słynącej z nietuzinkowego wyglądu. Piękny, biały budynek stanowił miłą odmianę i podziałał na mnie odświeżająco. Dziwna, łamana bryła jest pełna nieoczywistych płaszczyzn, kątów i załamań. I mimo, że na pewno jej budowa była skomplikowana, to jednak opera nie przytłacza ani swoją wielkością, ani abstrakcyjnością. Jest w pełni dostępna dla ludzi, aż do granic absurdu: można chodzić nawet po jej dachu, który zanurza się w wodach fiordu. Dzięki zestawieniu szkła i białego marmuru budynek sprawia wrażenie lekkiego, jakby unosił się na tle ciemnego morza.
Z ciekawostek dodam, że jest to największy od XIV wieku budynek zbudowany w Norwegii z myślą o kulturze. Norwegowie potrzebowali na to dużo czasu, ale za to efekt jest oszałamiający. I nie byliby sobą, gdyby nie podeszli do projektu utylitarnie. Wykorzystali jedną z rozległych płaszczyzn i umieścili na niej panele słoneczne. Z wytwarzanej energii korzystają okoliczne budynki.

Opera w Oslo w całej okazałości

Opera w Oslo

Opera w Oslo

Unosząca się na wodzie rzeźba, zakotwiczona przy operze

Mewy zdążyły się już przyzwyczaić do obecności ludzi na dachu opery
Z dachu opery można obejrzeć najbardziej nowoczesną dzielnicę Oslo, wypełnioną szklanymi biurowcami. Powstały one całkiem niedawno i nadal pachną nowością, podobnie zresztą jak opera. Wyróżniają się na tle innych szklano-stalowych konstrukcji swoją lekkością. Są transparentne i delikatne, co bardzo mi się spodobało.

Szklane biurowce Oslo
W poprzednich tekstach wspominałam o niezwykle silnej więzi łączącej Norwegów ze sportem. Podejrzewam, że ma ona związek z chęcią wykorzystania każdego słonecznego dnia, jaki tylko się pojawi. Prawda to czy nie, nieistotne. Efekty natomiast są nie do przeoczenia. Nie zauważyłam na ulicach Oslo ani jednego otyłego autochtona. W zasadzie podział ludności przebiega na takiej linii: albo właśnie idą poćwiczyć, albo są w trakcie, albo przed chwilą skończyli, albo są emigrantami. Muszę przyznać, że terenów rekreacyjnych Norwegowie mają bardzo dużo: parki, trasy biegowe na wyspach, półwyspach... a to tylko w samym mieście! Kiedy więc nasyciłam już swój głód nowoczesnej architektury, postanowiłam powrócić do natury i zobaczyć zieloną stronę Oslo. O półwyspie Bydgøy już pisałam, dzisiaj wspomnę o mojej wyprawię na wyspę Hovedøya.

Z Aker Brygge wypływają niewielkie promy, które kursują na trasach pomiędzy stałym lądem a okolicznymi wyspami. Wsiadłam na jeden z nich i popłynęłam powygrzewać się na znanej i lubianej przez mieszkańców Oslo plaży na wyspie Hovedøya. Moje wygrzewanie oczywiście nie trwało zbyt długo, ze względu na zmianę pogody i nadciągające chmury. Byłam już do tego przyzwyczajona, więc sięgnęłam po plan B. Na wyspie wyznaczonych jest kilka szlaków, z których ja wybrałam ten biegnący tuż przy brzegu. Widoki były fantastyczne, a natura relaksująca. Trafiłam także na budynki służące do celów wojskowych i armaty z czasów wojen napoleońskich. Pozostałości militarnej historii wyspy Hovedøya pochodzą z różnych epok, w zasadzie od powstania osadnictwa na tych terenach aż po współczesność, ale o tym za chwilę.

W drodze na wyspę, widok na Aker Brygge

W drodze na wyspę Hovedøya

Ratusz widziany z promu

Konkurencja dla promu - własna łódka
Panorama ze szlaku na wyspie Hovedøya
Na szlaku

Urocze, kolorowe domki widoczne z wyspy

Plaża na wyspie Hovedøya

Panorama Oslo widziana z wyspy Hovedøya
Wyspa nie jest zbyt duża, jednak obfituje w niespodzianki. Jedną z nich są ruiny dwunastowiecznego klasztoru cysterskiego, który swego czasu pełnił także funkcję twierdzy. Cystersi byli najbogatszą siłą polityczną w tym regionie w czasach średniowiecza, nie powinno zatem dziwić, że po trzech wiekach prosperity król Krystian II postanowił ukrócić ich wpływy i po prostu ostrzelał klasztor z dział zamontowanych na twierdzy Akerhuss. Działa są ustawione w tym kierunku po dziś dzień. Król był pragmatykiem, zatem wykorzystał kamienie z ruin na wzmocnienie własnej twierdzy, pozostawiając jedynie fundamenty i fragmenty ścian, wśród których można teraz spacerować. Hovedøya ma także mroczną współczesną historię. Na wyspie znajdował się podczas II wojny światowej niemiecki obóz dla kobiet.

Ruiny klasztoru cysterskiego

Ruiny klasztoru cysterskiego

Złodziej parówek z wyspy Hovedøya


Skrzydlaci goście na plaży
Do ciekawych terenów rekreacyjnych, które obowiązkowo musiałam zobaczyć, zalicza się również Holmenkollen. To górzyste i zalesione przedmieście Oslo znajduje się na ponad centrum, więc dysponuje świetnymi widokami. Można tam bez trudu dojechać kolejką miejską. Słynna 100-letnia skocznia narciarska została już zastąpiona nowym obiektem, ale fanatycy historii mogą zajrzeć do muzeum znajdującego się pod nią. Przy okazji warto wsiąść do symulatora skoków narciarskich. Co prawda mnie przyprawił on o zawroty głowy i chorobę lokomocyjną, ale w trakcie "jazdy" było całkiem zabawnie. Niegdyś w Holmenkollen znajdował się jeden z drewnianych kościółków, jednak został on spalony przez Varga Vikensa (tak tak, to ten sam facet, który zamordował jednego z członków Mayhem). Teraz na miejscu pogorzeliska stoi wierna replika oryginału.

Skocznia w Holmenkollen

Widok na Oslo z Holmenkollen

Widok z Holmenkollen

Widok z Holmenkollen

Widok na Oslo z Holmenkollen

Ukryty w lesie skamieniały troll

Hotel przy skoczni


Przemieszczając się po Oslo, można natknąć się na dziwne (lub raczej nieoczywiste i zaskakujące) rzeczy. Bo kto by pomyślał, że dobrym pomysłem będzie zamykanie sklepów w wakacje. A większość z nich była zamknięta na cztery spusty. Norwegowie biorą urlopy w lipcu i sierpniu, zamykają restauracje, kawiarnie, sklepy i nic ich nie obchodzi, że jest szczyt sezonu. Często spotykałam informacje na drzwiach o planowanym ponownym otwarciu za dwa, trzy tygodnie. I odchodziłam z kwitkiem, poszukując gdzie indziej właściciela, który już z urlopu wrócił. Łatwo nie było, zwłaszcza że w Norwegii nie uświadczy się popularnych dużych supermarketów. Dominują małe sklepy, z norweskim kapitałem. Dodam na pocieszenie, że musiałam się trochę nachodzić i naszukać, ale zawsze udało mi się znaleźć coś otwartego. W jednym ze sklepów czekała na mnie nawet kanapka z moim imieniem. Nie wyglądała zbyt apetycznie, niemniej jednak wywołała uśmiech na mojej twarzy.
Takich informacji o udaniu się na urlop zobaczyłam w Oslo wiele

Cóż...
Fantastyczną rzeczą, która wprost podbiła moje serce, jest zdroworozsądkowe podejście Norwegów do ekologii. Spora liczba samochodów jeżdżących po ulicach Oslo była elektryczna. I to nie hybrydowa, po prostu elektryczna. Co kilkaset metrów można było natknąć się na stacje ładujące, do których po prostu wystarczyło podłączyć samochód kablem. Dzięki temu powietrze w mieście jest czyste, a ulice ciche, bo pracy takiego silnika zwyczajnie nie słychać. Wielu ludzi korzysta z takiego rozwiązania, ze względu na możliwość uzyskania sporych ulg podatkowych. Życie w Oslo do tanich nie należy, więc trzeba korzystać z każdej możliwej sposobności obcięcia kosztów.

Ładowanie samochodu nigdy nie było prostsze
Najbardziej oryginalnym i jednocześnie dziwnym miejscem w Oslo jest park Vigelanda. Zajmuje bardzo dużą powierzchnię wypełnioną różnymi atrakcjami. Znajdziecie tu fontanny, staw, rozległe tereny rekreacyjne i... 600 nagich postaci. Tu następuje powrót do zapowiedzi z tytułu: czas na golasy! Wszystko zaczęło się od zamówienia fontanny przez władze Oslo. Później projekt rozrastał się aż do dzisiejszych rozmiarów. Jego realizacja trwała aż czterdzieści lat. Oglądając niektóre rzeźby śmiałam się w głos, inne skłaniały mnie do zadumy.  Jednak jakiekolwiek głębsze myśli dotyczące życia, śmierci, przemijania, opuściły mnie zaraz po zobaczeniu górującego nad parkiem Monumentu. Obelisk o  fallicznym kształcie stworzony z wijących się nagich ciał rozbawił mnie do łez. Trzeba mieć sporo dystansu, żeby zarówno stworzyć takie dzieło jak i złożyć na nie zamówienie. Ale najwyraźniej Norwegowie mogą się pochwalić specyficznym poczuciem humoru, bo spacerując po Oslo można się natknąć na wiele bardzo dziwnych rzeźb. Stała ich wystawa znajduje się na przykład na terenie twierdzy Akershus. Zresztą oceńcie sami, zdjęcia zamieszczam poniżej. Ach, ta cudowna sztuka współczesna!  

Norweska wersja praskiego mostu Karola, z golasami w roli głównej








Monument






Latający hipopotam z twierdzy Akershus

Zadumany płetwonurek z Aker Brygge

Hmmm... cz.1

Hmmm... cz.2

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Sądząc po kiełbasie w pysku, raczej niewiele, haha :D

      Usuń
  2. Symulator skoków narciarskich brzmi super!- chciałabym spróbować :-)
    Opera rzeczywiście robi wrażenie, choć na mnie większe- rzeźba na wodzie.
    Wiem, że sporo osób jest wręcz zaszokowanych rzeźbami w parku Vigelanda, no ale Skandynawowie mają zupełnie inne podejście do nagości.
    Samochody elektryczne- bajka! Tylko ciekawe jak spisują się poza miastem, gdzie- jak podejrzewam- nie ma tylu miejsc do podładowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem ciekawa jak ludzie ładują samochody poza miastem. Stacje elektryczne są niewielkie, więc łatwo je przeoczyć, ale i tak żadna nie rzuciła mi się w oczy. Jednak dla Norwegów to najwyraźniej nie jest problem ;)

      Usuń
  3. Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  4. Super to zostało opisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń