poniedziałek, 21 września 2015

W świecie trolli i chatek Baby Jagi: Norsk Folkemuseum

Kiedy byłam mała, zaczytywałam się mrocznymi i dramatycznymi bajkami z działu klasyki dziecięcej mojej domowej biblioteki. Nie znaleźlibyście na zajmowanej przez nie półce Disney'owskich przeróbek ze szczęśliwymi zakończeniami, cukierkowymi postaciami i pastelowymi obrazkami. Zamiast tego prężyły się dumnie oryginalne dzieła braci Grimm, Andersena, Puszkina, Kryłowa i innych, wypełnione fantastycznymi rysunkami wspaniałych artystów. Stała tam również czterotomowa publikacja z baśniami krajów ZSRR i krajów satelickich. To dopiero było cudo! Przyznam, że niektóre bajki mroziły krew w żyłach, ale przy okazji dawały do myślenia. Były wypełnione niezwykłymi wydarzeniami, magicznymi postaciami i szkaradnymi ludźmi. W wielu z nich pojawiała się Baba Jaga, zawsze pod postacią starej, obrzydliwej kobiety mieszkającej w domku na kurzej nóżce. Obraz takiej chatki pozostał w mojej głowie bardzo żywy. Nie dziwcie się zatem, że przecierałam oczy ze zdumienia, kiedy znalazłam miejsce wyjęte wprost z kart moich bajek. Norweskie Muzeum Ludowe.


Zupełnie nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Czy będzie ciekawie, czy może raczej muzealnie w starym, nieatrakcyjnym znaczeniu tego słowa. Miałam wolne popołudnie, więc postanowiłam zaryzykować i wybrałam się na zwiedzanie. Norsk Folkemuseum znajduje się na Bydgøy, czyli oddalonym od miejskiego zgiełku i porośniętym częściowo lasem półwyspie. Ma on wiele do zaoferowania: trasy biegowe, plaże, przystań dla jachtów, Muzeum Łódzi Wikingów i Muzeum Kon-Tiki. Sądziłam, że uda mi się skorzystać ze wszystkich tych atrakcji. Jakże byłam naiwna! Muzeum Ludowe pochłonęło mnie na kilka ładnych godzin, a kiedy wreszcie wypuściło mnie ze swego uścisku, byłam już mocno zmęczona i głodna. Na domiar wszystkiego, pogoda była tego dnia szalona, przeplatając nagłe i intensywne ulewy z upałem. Na tamtejszą plażę zdążyłam się jednak wybrać już wcześniej, w bardziej słoneczny dzień, więc skupiłam się na zaglądaniu w zakamarki rozległego muzeum.

Plaża na Bydgøy

Muzeum zajmuje rozległy teren, wypełniony oryginalnymi domami z różnych części Norwegii. Zostały tu przetransportowane pod koniec XIX wieku, aby ocalić od zapomnienia norweską kulturę. Dzięki temu można się na własnej skórze przekonać, jak żyło się na tych terenach od 1500 roku aż do dziś. Ciekawie prezentuje się również zestawienie warunków miejskich z wiejskimi oraz różnice w poziomie życia między różnymi warstwami społecznymi. Ale przede wszystkim, można poczuć się jak w bajce. Od strony estetycznej, wszystkie te chatki są absolutnie urocze. Jednak kiedy weszłam do niskich, ciemnych izb i uświadomiłam sobie, że mieszkało w nich po 9 osób, często razem ze zwierzętami, mój zachwyt trochę opadł. Początkowo Norwegowie zadowalali się lepiankami, czyli niewielkimi konstrukcjami z drewna i ziemi. Później zaczęli budować szałasy z bali: niskie, bez okien i z dziurą w suficie. Nadal można je spotkać rozsiane po całej Norwegii - służą jako bezpłatne schronienia dla turystów. Wcześniej należały do drwali, którzy mieli niewielkie wymagania i zazwyczaj nie mieszkali z rodzinami. Spełniały minimalne standardy wystarczające do przeżycia w ciężkich warunkach. 
Lepianka
Chatka drwala

Wnętrze chatki, tutaj w wersji sauna deluxe
Co ciekawe, podczas gdy ludzie zadowalali się warunkami takimi jak na powyższych zdjęciach, potrafili również budować tak niezwykłe i skomplikowane budynki, jak klepkowy kościół z Gol. Wybudowano go około 1200 roku. Od strony konstrukcyjnej jest bardzo podobny do świątyni Wang w Karpaczu. Nie ma żadnego okna, co czyni go ciemnym i zapewne, przy większej liczbie ludzi, dusznym. Jednak musiał być bardzo klimatyczny, z zapalonymi świecami rozświetlającymi mroki. Ołtarz jest namalowany na deskach, a wokół ścian zewnętrznych ciągnie się galeria stanowiąca dodatkową ochronę przed śniegiem i mrozem. Kościół miał zostać w XIX wieku wyburzony pod nowy, bardziej nowoczesny, jednak udało się go uratować i przetransportować do muzeum.

Kościół z Gol w deszczu

Zewnętrzna galeria wokół świątyni

Ołtarz

Kościół z Gol w pełnej krasie

Długie i ciężkie zimy były głównym czynnikiem determinującym sposób konstruowania domów. Musiały być budowane tak, by jak najefektywniej chronić mieszkańców i ich bydło przed mrozem. Właśnie dlatego zazwyczaj nie stoją bezpośrednio na ziemi. To samo dotyczy stodół i magazynów: są ustawione na wysokich palach, które spełniają przy okazji jeszcze jedną funkcję, mianowicie chronią zawartość przez zwierzętami. Przydomowe magazyny zrobiły na mnie spore wrażenie, bo nie są zwykłymi budynkami gospodarczymi. Mogą być używane jako domki gościnne (w sezonie letnim) i robiono je z dbałością o estetykę. Czasami były nawet ładniejsze od właściwych domów. 

Drugą ochroną przed zimą był dach kryty ziemią i trawą. Początkowo pozostawiano w nim dziurę, by dym z paleniska miał swoje ujście, jednak z czasem pojawiły się piece i kominy. Nie zmienił się za to sposób strzyżenia trawy: albo używano kosy, albo... owiec. Jeśli budynek był wystarczająco niski, wpuszczano na niego owce, które szybciutko wykaszały samosiejki i zielsko.

Oczywiście im większy dom, tym bogatsi domownicy, ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że nawet ci bardziej zamożni nie budowali osobnych pomieszczeń, po prostu stawiali jedną większą izbę. Dzieciaki i dziadkowie musieli zadowolić się ławami lub zapieckiem, natomiast rodzice w sile wieku mieli na swój użytek łóżko. W zasadzie była to raczej duża skrzynia z zasłonką, która dawała odrobinę prywatności. Takie meble były wbudowane w dom, po prostu tworzono je razem ze ścianami. Zmiana wystroju wnętrz nie wchodziła w rachubę, dlatego też chaty zachowały się  niezmienionym stanie do dzisiaj. 

Widok na jedną z wiosek w Muzeum 

Jeden ze sposobów ustawienia zabudowań: wzdłuż drogi

Wnętrze domu, kredens wbudowany w ścianę

Króciutkie łóżko i kołyska przywiązana do powały

Piec w jednej z chat

Zabawki drewniane

Magazyn

Dom w wersji deluxe

Magazyny

Zabudowania gospodarcze

Domy piętrowe były rzadkością

Domek dla gości

Dbano zarówno o dekorowanie domów jak i magazynów
Chatka z kamiennym podestem
Domy powstałe w tym samym okresie różniły się od siebie w zależności od regionu, z jakiego pochodziły. Niektóre były z bali, inne z desek, mogły być piętrowe lub jednopoziomowe, różniły się także kształtem i zdobieniami. Miały jednak jedną cechę wspólną: malutkie i powleczone zwierzęcymi błonami okna, zatem światła nie było w nich za wiele. Możliwe, że był to jeden z powodów, dla których korzystano z dobrej pogody, kiedy tylko takowa się pojawiała (tutaj dodam, że Norwegowie mają bardzo niskie wymagania, co do określania pogody jako "dobrej"). Owa ruchliwość została im do dzisiaj. W życiu nie widziałam bardziej rozbieganego i wysportowanego narodu. Wcześniej jednak nie zamęczali się z własnej woli, musieli zajmować się gospodarstwem, co zostało dokładnie odwzorowane w Muzeum Ludowym. Jeszcze nie wspomniałam, ale jest muzeum interaktywne. Poprzebierani w ludowe stroje przewodnicy, "żywe eksponaty", chętnie udzielali odpowiedzi na wszelkie pytania. Przy okazji gotując, karmiąc zwierzęta lub grając dawną muzykę. Fantastyczna sprawa. Jeden z nich bardzo przypominał mi George'a R.R. Martina... sami oceńcie.

Koncert we wnętrzu chaty

Jedna z przewodniczek

Norweski George R.R. Martin

Dokarmianie świń
Warchlaki czekające na jedzenie

Jeden z uprawianych ogródków na terenie muzeum

Owce lub żywe kosiarki
Z czasem ciężkie chaty z grubo ciosanych bali ustąpiły miejsca bardziej delikatnym budynkom. Nie zrezygnowano jednak z pokrywania dachów trawą. Przyznam, że coraz mniej te chatki pasowały mi do bajkowego klimatu, a coraz bardziej wpisywały się we współczesny styl skandynawski. Za to na pewno ich mieszkańcy byli bardzo zadowoleni, bo zyskali światło. Klasa bogatsza, jak to zwykle miała w zwyczaju, żyła w całkowicie innym świecie, pełnym okien, ogrodów i przestrzeni. Jednak nie były to ekstrawaganckie posiadłości, raczej eleganckie i proste rezydencje. Za to zamożni rodzice budowali dzieciom domki dla lalek wielkości pełnowymiarowych chat, o których pospólstwo mogło tylko pomarzyć.

Ostatnim etapem zwiedzania Muzeum Ludowego była wizyta w starym Oslo. Autentyczne domy i sklepy zostały przeniesione tuż przed wielką modernizacją stolicy, kiedy to powstawało mnóstwo nowoczesnych budynków i zaczęło brakować miejsca na nowe inwestycje. Cóż, życie w mieście nie było wówczas sielankowe. Podwórka były malutkie, domy najwyżej dwuizbowe, a rodziny mieszkały nadal razem, dzieląc przestrzeń pomiędzy kilka lub kilkanaście osób. Prawie nabawiłam się klaustrofobii, kiedy weszłam na strych jednego z domów, gdzie wedle opisu mieszkała 4 osobowa rodzina. Nie mam pojęcia, jak mogli się tam zmieścić w nocy. Nie było wystarczająco miejsca, by zwyczajnie wyciągnąć nogi.

Dom w bardziej współczesnym stylu

Styl skandynawski w pełnej krasie

Dwupiętrowy dom, tym razem wyłożony dachówką. 
Rezydencja wraz z ogrodem

Domek dla lalek
Stacja benzynowa w zrekonstruowanym starym Oslo

Sklep monopolowy

Ulica dawnego Oslo

Ulica dawnego Oslo

Proste schludne domki

Czteroosobowy strych

Z natłoku wrażeń mocno zgłodniałam, więc kiedy poczułam woń świeżego chleba, podążyłam bez wahania za zapachem. Przywiódł mnie do kolejnego domostwa, w którym dziewczyna piekła chleb w starym stylu. Dawno nie jadłam zwykłej kromki z takim zapałem, aż mi się uszy trzęsły. Posiliwszy się pajdą z masłem, ruszyłam w stronę wyjścia, a zarazem w stronę budynków, we wnętrzu których znajduje się wystawa dawnych rzeczy domowego użytku, sztuki, rzemiosła i strojów ludowych różnych grup etnicznych Norwegii. Podziwiając pięknie ozdobione sanie, nie mogłam przestać nucić Beatlesów... isn't it good, norwegian wood?

Ledwo wyszłam, lunęło jak z cebra. Na pewno jakaś norweska Baba Jaga maczała w tym palce. 


4 komentarze:

  1. Piękna okolica. Też zawsze zastanawiała mnie pasja, jaką ludzie wkładali w budowanie miejsc sakralnych. Akurat pod tym względem cały świat chyba jest podobny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Absolutnie piękne miejsca :) Wspaniała podróż i naprawdę udana relacja :)

    OdpowiedzUsuń