O samej wyprawie do Norwegii będzie już niedługo,
natomiast w ramach ciekawostki opiszę Wam pewną autentyczną sytuację. Odbyłam w
Oslo ciekawą podróż autobusem. Od razu dodam, że był to jeden z tych dużych
dalekobieżnych pojazdów, z wielkimi klapami po bokach i nadstawką z tyłu. Miałam
dodatkową dużą walizkę, którą musiałam wstawić do bagażnika. Najpierw mocno się
zdziwiłam, bo kierowcy nie chciało się wysiąść, żeby mi otworzyć klapy. Machnął
tylko ręką, żebym weszła.
Nie należę do gatunku wychuchanych panienek niepotrafiących sobie poradzić w takich sytuacjach, jednak Norwegia mnie nieco rozpuściła pod tym względem. Kierowca ma tam obowiązek, bez względu na swoją płeć, opiekować się podróżnymi, w tym także ich bagażami. Nie pozostało mi nic innego, jak wzruszyć ramionami i polskim sposobem otworzyć bagażnik (używając nogi do podważenia i barku do popchnięcia) i zapakować walizę do środka. Po tej, jakże udanej, akcji do moich uszu dotarło straszne stękanie. Początkowo sądziłam, że to może jakiś kolejny nieszczęśnik mocuje się z klapą. Jednak okazało się, że to kierowca narzekająco wzdychał siadając za kółko. Wzdychał tak i wzdychał, jakby życie spuściło na niego wiadro pomyj. W kraju, w którym panuje równość zarobków, wydało mi się to mocno nieuzasadnione. Pomyślałam, ze może jest tu od niedawna i jeszcze nie przywykł. Kiedy ruszyliśmy, autobus często jechał niezgodnie z przepisami, wchodząc w zakręty tak, że pasażerowie obijali się o szyby, miotani na prawo i lewo. Sama czułam się jak na kiepskiej kolejce górskiej. A żeby było jeszcze zabawniej, na końcu trasy prawie najechaliśmy pieszych na pasach, jakby zapominając, że w Norwegii to są święte krowy. Dopiero wtedy zobaczyłam jego wąsik szwagra pod nosem. Zobaczyłam to zmęczenie życiem po wieloletniej pracy w PKSie. Wychodząc powiedziałam testowo "do widzenia", na co on, pełen zdziwienia, odparł to samo.
Nie należę do gatunku wychuchanych panienek niepotrafiących sobie poradzić w takich sytuacjach, jednak Norwegia mnie nieco rozpuściła pod tym względem. Kierowca ma tam obowiązek, bez względu na swoją płeć, opiekować się podróżnymi, w tym także ich bagażami. Nie pozostało mi nic innego, jak wzruszyć ramionami i polskim sposobem otworzyć bagażnik (używając nogi do podważenia i barku do popchnięcia) i zapakować walizę do środka. Po tej, jakże udanej, akcji do moich uszu dotarło straszne stękanie. Początkowo sądziłam, że to może jakiś kolejny nieszczęśnik mocuje się z klapą. Jednak okazało się, że to kierowca narzekająco wzdychał siadając za kółko. Wzdychał tak i wzdychał, jakby życie spuściło na niego wiadro pomyj. W kraju, w którym panuje równość zarobków, wydało mi się to mocno nieuzasadnione. Pomyślałam, ze może jest tu od niedawna i jeszcze nie przywykł. Kiedy ruszyliśmy, autobus często jechał niezgodnie z przepisami, wchodząc w zakręty tak, że pasażerowie obijali się o szyby, miotani na prawo i lewo. Sama czułam się jak na kiepskiej kolejce górskiej. A żeby było jeszcze zabawniej, na końcu trasy prawie najechaliśmy pieszych na pasach, jakby zapominając, że w Norwegii to są święte krowy. Dopiero wtedy zobaczyłam jego wąsik szwagra pod nosem. Zobaczyłam to zmęczenie życiem po wieloletniej pracy w PKSie. Wychodząc powiedziałam testowo "do widzenia", na co on, pełen zdziwienia, odparł to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz