niedziela, 4 października 2015

Gdzie wyjechać na weekend poza Oslo? Asker, Skaugumsåsen i Semsvannet

W góry! Zostawiłam miasto za sobą i postanowiłam skorzystać choć trochę z norweskiego dobrodziejstwa  szlaków turystycznych. Pomogła mi w tym wspaniała strona ut.no,  gdzie zgromadzone są wszystkie (sic!) trasy turystyczne Norwegii. Nie miałam zbyt wiele czasu na dalekie eskapady, więc w zasadzie trzymałam się okolic Oslo. W ten sposób wylądowałam w Asker. Miasteczko, usytuowane w niezbyt wielkiej odległości od stolicy, było sympatyczną odskocznią od miejskiej strony Norwegii. Jego głównym atutem jest położenie: przy fiordzie i jednocześnie blisko jeziora Semsvannet i góry Skaugumsåsen. Tereny te zostały przez Norwegów wybrane jako ich ulubione miejsce na łonie natury, co dla mnie stanowiło wystarczająco przekonującą rekomendację.

Asker samo w sobie jest zwyczajnym norweskim miasteczkiem. Jednak właśnie ta jego "norweskość" jest urzekająca. Pamiętacie opisywane przeze mnie muzeum z chatkami krytymi trawą? Ten sposób budowania przetrwał do dziś, o czym mogłam się przekonać właśnie w Asker. Oczywiście znalazłam tam również dziwne rzeźby i oryginalne fontanny, zatem norweska sztuka utrwaliła mi się na dobre jako całkiem szalona.
Rzeźba w centrum Asker

Centrum Asker

Domek w Asker
W ramach rozgrzewki przed bardziej wymagającą wspinaczką wybrałam się na półwysep Løkeneshalvøya, gdzie znajduje się rezerwat ptaków i park krajobrazowy. Z wybranego wcześniej szlaku oczywiście nie dane mi było skorzystać, bo skuszona dziką ścieżką weszłam w las... i się zgubiłam. Dzień był piękny, więc włóczenie się po różnych szlakach w oczekiwaniu na pojawienie się morza odebrałam całkiem pozytywnie. Przy kolejnym rozdrożu wybrałam wreszcie właściwy kierunek i po chwili znalazłam się na skraju fiordu. Zeszłam po skałach na kamienistą "plażę" i podziwiałam widoki. Wysepki, łódki, jachty, łabędzie, dzikie kwiaty... fantastyczne miejsce na wypoczynek! Z parku krajobrazowego wydostałam się brzegiem morza i ruszyłam w górę, żeby zdążyć przejść na drugą stronę Asker i wspiąć się na górę Høgås.
W drodze na półwysep Løkeneshalvøya

W drodze na półwysep Løkeneshalvøya

W drodze na półwysep Løkeneshalvøya

Przystań i zatoka

Przystań i zatoka




Mój plan początkowo nie wydawał mi się szalony. Jednak kiedy zmierzałam ku Høgås, stwierdziłam, że (jak na rozgrzewkę) przejście po górzystym terenie w jeden dzień 20 km to jednak sporo. Zobaczyłam wszerz i wzdłuż całe Asker zanim dotarłam na miejsce i mogłam wejść na szlak. Teren ogólnie był bardzo górzysty, co nie przeszkadzało niewiarygodnym Norwegom mijać mnie, czy to biegnąc, czy jadąc na rowerze. Nie mam pojęcia, skąd w nich tyle zapału. Patrzyłam za nimi z podziwem.
Høgås jest niezbyt wysokim szczytem, co wydało mi się wybawieniem, bo byłam już mocno zmęczona i zaczynało już powoli zmierzchać. I tu nastąpiła rzecz dziwna. Szukałam szczytu z obiecywanym widokiem, a tu nic. Szłam dość długo, aż w pewnym momencie przestałam się wspinać, a zaczęłam schodzić. Coś mi tu zaczęło nie pasować, więc włączyłam mapy w komórce i sprawdziłam swoje położenie. Szczyt był kilkadziesiąt metrów za mną. Jak mogłam go przegapić? Cofnęłam się, zastanawiając się nad całą sytuacją. Po chwili znów zaczęłam schodzić, co stanowiło bezsprzeczny znak, że poszłam za daleko. Zawróciłam, lekko zdezorientowana. Aż w końcu zobaczyłam na sośnie skrzynkę. W środku znajdował się zeszyt z informacją, że znajduję się właśnie na szczycie i że mogę się wpisać do księgi pamiątkowej. Rozejrzałam się wokoło z niedowierzaniem: otaczały mnie krzaki, drzewa i grzyby. Aż w końcu w prześwicie między drzewami wypatrzyłam jedyny dostępny widok na fragment miasta. Tym, dość zabawnym, akcentem postanowiłam zakończyć moją wyprawę i wrócić do pokoju. Odpoczęłam sobie chwilkę nad uroczym jeziorem z pływająca platformą i podreptałam dalej, marząc o łóżku. Trochę miałam sobie za złe, że moja "rozgrzewka" rozrosła się do tak gargantuicznych rozmiarów, jednak następnego dnia miało się okazać, jak bardzo będzie mi ona przydatna.
W drodze na Høgås


Widok ze "szczytu"

Relaks po długim dniu
Następnego dnia wybrałam się w okolice jeziora Semsvannet, z zamiarem zdobycia góry Skaugumsåsen. Tym razem, o dziwo, pogoda również mi sprzyjała, więc ukochane miejsce Norwegów ukazało mi się od swojej najlepszej strony. Zresztą sami możecie ocenić, zdjęcia znajdziecie poniżej. Trasa z Asker była bardzo malownicza i sielska, pokonałam ją na piechotę, podziwiając widoki. Kiedy wreszcie dotarłam do właściwego szlaku, byłam cała w skowronkach, nawet sobie trochę podśpiewywałam pod nosem. Zaczęłam się wspinać i po chwili uśmiech zaczął znikać z moich ust. Nie wiem jakim sposobem, ale w pewnym momencie znalazłam się na prawie pionowej ścianie, wisząc na korzeniu, z rozcapierzonymi kończynami, starając się nie zjechać w przepaść razem z usuwającymi się spod stóp kamieniami. Od jakiegoś czasu nie zauważyłam żadnego oznakowania szlaku, co nie przeszkodziło mi wspinać się dalej, po coraz bardziej stromej ścianie, aż w końcu znalazłam się w opisanej, mało komfortowej sytuacji. Paniki nie odczuwałam, ale poważnie zastanawiałam się, co dalej. Zejść, nie zejdę. Wspinać się dalej również nie miało sensu. I czemu, do cholery jasnej, nie było żadnych znaków?! 

Trzymając czule jedyny dostępny mi korzeń, zaczęłam kontemplować piękny widoczek i dumać nad rozwiązaniem patowej sytuacji. Aż nagle, niczym szyderczy głos z zaświatów, dobiegł mnie z góry czyjś śmiech. Podwójny śmiech. Jakieś dziewczyny, ewidentnie bez większych problemów i obawy o własne życie, schodziły sobie spokojnie ze szczytu. Głosy zaczęły być coraz wyraźniejsze i wkrótce słyszałam je właściwie tuż przy mnie. Puściłam mój korzonek i, za wzór mając kozice górskie, ruszyłam ku tym ludzkim głosom. Po kilkunastu metrach znalazłam się na właściwym szlaku, nadal stromym, ale możliwym do przejścia. Żadne kamienie nie leciały mi spod stóp, na głowę nie sypała się ziemia i wreszcie mogłam przyjąć naturalną pozycję wertykalną. Okazało się, że prawie całą górę zdobyłam, idąc poza szlakiem. I to od najbardziej stromej strony. Pokiwałam z politowaniem głową nad własnym nieogarnięciem i weszłam na szczyt. Widok zrekompensował mi trudy wspinaczki. Rozciągała się przede mną wspaniała panorama Oslo, fiordu, wysp, zatoczek i półwyspów. Znów zaczęłam nucić cicho pod nosem.


Wracałam inną trasą, mniej stromą, prowadzącą obok jeziora Semsvannet. Słońce zaczęło chować się za horyzontem, nadal było jednak wystarczająco jasno i ciepło, bym po powrocie do Asker skusiła się na horrendalnie drogie piwo. Idealne zakończenia dnia!
Kolejne domki kryte trawą

W drodze

Sielskie widoki z trasy


Skaugumsåsen w całej okazałości, widok z Holmenkollen. To na tej pionowej ścianie radośnie wisiałam.


Widok ze szczytu

Widok ze szczytu

Zasłużony odpoczynek na skale

Panorama ze szczytu Skaugumsåsen

Miejsca widoczne ze szczytu Skaugumsåsen

Jezioro Semsvannet

2 komentarze:

  1. Super wyprawa! Takich mi czasem brakuje ale to kwestia braku czasu niestety!
    Oby więcej takich wspaniałych dni i dobrej pogody :)

    OdpowiedzUsuń