Wszystko zaczęło się od dziecinnej fascynacji
"Winnetou" Karola Maya (do dziś się zastanawiam, jakim cudem byłam w
stanie wchłonąć trzy opasłe tomiska, a potem obejrzeć jeszcze filmy ze
szprechających aktorami). Później były klasyki, spaghetti westerny, Clint
Eastwood i tak dalej, aż w końcu nieodwracalnie zapadłam na westernową gorączkę.
Niestety, po jakimś czasie oraz po niezliczonej liczbie beznadziejnych filmów
wykorzystujących tę konwencję, przestałam pielęgnować moje uczucie do
westernów. Być może przyczyną było to, że z niego wyrosłam lub po prostu
znudziły mnie wciąż powtarzane schematy i stereotypy, biało-czarne charaktery. To,
co kiedyś stanowiło o sile gatunku, stało się jego przekleństwem. Ostatnio
jednak zdałam sobie sprawę, że całkiem nieświadomie powróciłam do oglądania
westernów i znowu się nimi zachwycam.
Coś w tym gatunku drgnęło po "Bez
przebaczenia" Clinta Eastwooda i powoli, delikatnie, western zaczął się
przeobrażać. Nadal korzystano z jego konwencji w celu tworzenia niezbyt
ciekawych produkcji w rodzaju "SexiPistols", "Kowboje i obcy",
"Bardzo dziki zachód", itp. Jednak mam wrażenie, że niektóre filmy
potrafiły wybić się ponad przeciętność i ograniczenia narzucone przez formę.
Przed Wami moje top 5 najnowszych westernów.
The Homesman /
Eskorta
Niezwykły, niepokojący i ponury film Tommy'ego Lee
Jonesa. Trzeba przyznać, że (jako reżyser) ma on talent do ukazywania
szlachetnego surowego piękna amerykańskich krajobrazów. Z kolei jako aktor
potrafi zagrać przejmująco nawet niezbyt sympatyczne postacie. A taką jest bez
wątpienia George Briggs, wyrzutek, złodziej i ogólnie rzecz ujmując:
przestępca. Ze szponów śmierci wyrywa go Mary Bee Cudy (Hilary Swank). Całkiem
dosłownie, bo odcina go od gałęzi, na której został powieszony. W ramach
zaciągniętego długu ma on jej pomóc w transporcie trzech obłąkanych kobiet z rustykalnej
Nebraski do miasta w Iowa. Tak w dużym uogólnieniu wygląda fabuła. Sama podróż,
choć trudna i obfitująca w przeróżne zagrożenia, jest tylko tłem dla przenikliwego,
ale nie nachalnego spojrzenia na miejsce kobiet w świecie Dzikiego Zachodu: mieszkanie
w ciasnych i zatłoczonych chatach, ciężka harówka na nieurodzajnej ziemi, stałe
rodzenie dzieci tylko po to, by patrzeć jak umierają z głodu i chorób, brutalni
mężczyźni odreagowujący trudy życia na żonach... aż dziw bierze, że tylko trzy
kobiety spośród całej rzeszy innych postradały zmysły. Przy okazji jest to
także spojrzenie z perspektywy świeżo upieczonych Amerykanów, przybyłych na te
ziemie w poszukiwaniu lepszego życia, a których wyobrażenia spotykają się z
brutalną rzeczywistością. Ten fatalizm oraz dojmująca beznadziejność trudnego
życia są jakby żywcem zaczerpnięte z książek Cormaca McCarthy'ego. Okrucieństwo
i przemoc są przedstawione tak samo obrazowo, piękne krajobrazy zapełniają
bezlitośni ludzie, a wszelkie przejawy dobra są bezwzględnie tępione przez
prawo silniejszego. Tommy Lee Jones mocno wziął sobie do serca wcześniejsze
produkcje, w których występował: "To nie jest kraj dla starych ludzi"
i "Zaginione". Obie były świetne, obie defetystyczne. Podobne cechy
są obecne także w "The Homesman". Jest w tym filmie dużo niepokojącej i
nieoczywistej poezji. Zapewne dlatego tak bardzo mi się spodobał.
Slow West
The Salvation / Wybawiciel
Nadzieja towarzyszy bohaterowi tego filmu od samego
początku. Jon Jensen (świetny Mads Mikkelsen) przybył do Ameryki z Danii wraz z
bratem, aby kupić ziemię i się na niej wzbogacić. W swoim kraju zostawił żonę i
syna. Ciężką pracą dorobił się schludnego gospodarstwa, więc po 10 latach
rozłąki postanowił sprowadzić do siebie swoją rodzinę. Niestety to, co zyskał,
nie jest mu dane na zawsze, a bezwzględne oblicze Dzikiego Zachodu objawia się
w najgorszy możliwy sposób, zabierając mu wszystko. Pozostaje mu tylko zemsta,
a będzie ona krwawa. Fabuła nie brzmi być może oryginalnie, ale to
najprawdziwszy western w klasycznym stylu, w dodatku europejskiej produkcji!
Częściowo mówią tu po duńsku, jednak niech Was to nie odstraszy, ten zabieg dodaje
autentyczności wątkowi emigranckiemu. The Salvation ogląda się z zapartym
tchem, napięcie wciąż rośnie i rozładowane jest dopiero w ostatniej minucie.
Dużą zasługę w stworzeniu niezwykłej atmosfery ma Eva Green, grająca Madelaine
- kobietę z przeszłością i po przejściach. Jest w tej roli autentycznie
niezwykła, zwłaszcza że do dyspozycji ma jedynie swoją twarz. Nie wypowiada w
całym filmie ani jednego słowa. Za to jej oczy! Nie sądziłam, że można tyle
wyrazić zwykłym spojrzeniem. Jej się to udaje bezbłędnie. Wydaje mi się, że
skradła ten film Madsowi, mimo że on również dał popis gry aktorskiej.
The Keeping Room
Bardzo skromny i prosty western dotyczący czasów
wojny secesyjnej. Głównymi bohaterkami są 3 kobiety, same starające się przeżyć
na opuszczonej przez mężczyzn farmie. O kobietach na Dzikim Zachodzie było już
w tym poście dużo: jedne postradały zmysły, inne zostały zamordowane, zgwałcone
lub pobite, kolejnym udało się przetrwać dzięki sile charakteru. Do tego
ostatniego grona zaliczają się również siostry Augusta i Louise oraz murzynka
Mad, ich dawna niewolnica. Przyszło im żyć w świecie wyniszczonym długoletnią
wojną, głodem i biedą. Kiedy pewnego dnia do ich życia ponownie wkraczają
mężczyźni, przynoszą ze sobą jedynie strach i zagrożenie. Siła tego filmu tkwi
w jego prostocie oraz innej niż zwykle perspektywie wojny secesyjnej. Nie dość,
że jest ona pokazywana oczami przegranych, to jeszcze są to oczy kobiece. Nie
znajdziecie tu heroicznych wyczynów żołnierzy, scen z pól bitewnych,
efektownych wybuchów. Za to oczekujcie napięcia godnego thrillerów oraz nie nachalnego
wglądu w olbrzymie zmiany w amerykańskim Południu wywołane wojną. Obsada tego filmu jest całkiem ciekawa, choć przystojna twarz Sama Worthingtona nie do końca pasuje do
złoczyńcy. Hailee Steinfeld z kolei zadebiutowała w "Tru
grit", remake'u klasycznego westernu w wersji braci Coen, pojawiła się
także we wspomnianym powyżej " The Homesman". Przyznam, że dobrze się
odnajduje w takich filmowych klimatach.
The Revenant / Zjawa
Na sam koniec zostawiłam sobie smaczny kąsek w
postaci nowego filmu Alejandra Gonzaleza Inarritu. Jak na tego
reżysera jest to produkcja absolutnie nietypowa, ale ta oryginalność stanowi
mimo wszystko zaletę. Do tej pory automatycznie wiązałam go z filmami o
wielowątkowej fabule, układanej z niezwykłą precyzją w skomplikowaną całość ("Amores
Perros", "Babel", "21 gramów"). Jednak po obejrzeniu dziwnego
"Birdmana" nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Tym
przyjemniejsze było moje zaskoczenie. Okazało się, że "Zjawę" ogląda
się wyśmienicie. Jest to w zasadzie prosta historia o przetrwaniu i zemście.
Ale jak to jest nakręcone! Każda scena jest genialnie zaplanowana, zdjęcia są
olśniewające, a dzikie plenery piękne. Leonardo DiCaprio gra na swoim
zwyczajowym wysokim poziomie, Tom Hardy nie ustępuje mu pola, choć w zasadzie jest
rozpoznawalny spod gęstego zarostu jedynie dzięki charakterystycznemu
głębokiemu głosowi. Miło było ponownie zobaczyć ich wspólnie na ekranie - od
"Incepcji" minęło już ładnych parę lat. Tworzą zgrany duet. Mimo, że
film nie opiera się na efektach specjalnych, to te użyte robią wrażenie. Nie
mam pojęcia, jakie sztuczki odpowiadają za scenę z atakiem niedźwiedzia, ale wygląda
niezwykle realistycznie. Przy takim poziomie realizmu trochę może dziwić
"nieśmiertelność" postaci granej przez DiCaprio, ale bez
najmniejszego problemu mogę na to przymknąć oko. Odnośnie wątku kobiecego,
który przewija się w dzisiejszym poście, to tutaj go praktycznie nie ma.
"Zjawa" to męskie kino, gdzie jedyna kobieta przedstawiona jest pod
postacią wspomnienia i bardziej przypomina anioła niż realnego człowieka. Nic
to, można przecież poświęcić 2,5 godziny na oglądanie zmagań dwóch męskich mężczyzn,
prawda?
A Wy? Macie swoje ulubione westerny?
hm, nie wiem czy widziałaś "Truposza" Jarmusha, taki w westernowych klimatach (acid western - jak wygóglowałam, tak określa się ten gatunek ;) - to chyba pierwsze co przyszło mi do głowy. "To nie jest kraj dla starych ludzi" chyba też do okołowesternowych można zaliczyć, ale to na bank znasz, podobnie jak "Django" czy "Jeźdźca znikąd" :) z klimatów okołowesternowych pomyślałam też o "Wzgórzu nadziei", całkiem miłe kino, zdecydowanie bardziej "kobiece", ale fajne.
OdpowiedzUsuńWidziałam wszystkie :D haha, jestem westernową dziewczyną ;) "Jeździec znikąd" niestety mi się nie spodobał, zaliczyłam go do grona filmów wspomnianych we wstępie ("Wild wild west" np.). Nawet Johnny go nie uratował. Ale reszta całkiem przypadła mi do gustu, a już "To nie jest kraj dla starych ludzi" to majstersztyk.
Usuńa z Twoją recenzją "Zjawy" (bo pozostałych czterech filmów jeszcze nie widziałam) całkowicie się zgadzam - smakowite i bezbłędne kino! świetne zdjęcia, piękne plenery, masa pierwotnych emocji, genialny dźwięk i aktorstwo na wysokim poziomie (nie od dziś jestem fanką Leo, muszę to przyznać :). niektóre wątki niezbyt prawdopodobne, ale przymykam na nie oko, bo całość jest mistrzowska :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy Leo dostanie w końcu Oscara :D
UsuńDostał :-)
UsuńSwietne miejsce urokmilosny24.pl
OdpowiedzUsuńSuper blog, zobacz także http://www.energiaduchowa.pl/rytual-milosny-z-krwi/
OdpowiedzUsuń38 yr old Software Engineer I Janaye Waddup, hailing from Beamsville enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Letterboxing. Took a trip to Wieliczka Salt Mine and drives a Diablo. Standardowe miejsce
OdpowiedzUsuńLadne miejsce.
OdpowiedzUsuń