piątek, 6 maja 2016

Lubelska perełka: Pałac Zamoyskich w Kozłówce

Relacja z ostatniej wyprawy zbliża się do nieuchronnego końca. Tym razem jednak postanowiłam na wielki finał zostawić prawdziwe cacuszko, nietknięte zębem czasu ani wojny. Przywykłam już do dolnośląskich ruin i ruder, dlatego za każdym razem, kiedy trafię na dobrze zachowany zabytek, mam ochotę skakać z radości. Właśnie taki taniec odtańczyłam w Kozłówce, płosząc przy tym parkowe pawie. Okazuje się, że można, że się da, że nie jest to takie trudne, o ile nie rozbierze się budynku i nie wywiezie cegieł na odbudowę Warszawy. Pałace mogą stać i przyciągać rzesze turystów! Zaczęłam w to już mocno wątpić, ale Kozłówka przywróciła mi wiarę.
Parkowy paw, jeden z nielicznych, których nie przepłoszyłam
Wejścia na teren pałacu strzeże szeroka brama, za którą po obu stronach stoją budynki stajenne i służbówki. Na wprost, ponad pięknie zadbanym dziedzińcem, widać pałac. Teren zajmowany przez cały kompleks jest bardzo duży, dodatkowo za głównym budynkiem rozciąga się park.

Dziedziniec pałacu w Kozłówce
Zwiedzanie rozpoczęłam od powozowni, gdzie znajduje się niewielkie muzeum wypełnione powozami, siodłami, skrzyniami i walizami. Takie spojrzenie wstecz na metody transportu daje wiele do myślenia. I choć do wiedzy uważanej za powszechną można zaliczyć fakt, że podróżowanie kiedyś wymagało o wiele więcej wysiłku, przygotowań i ogólnie zachodu, to jednak zobaczenie tego na własne oczy jest ciekawym doświadczeniem. Tam, gdzie ja spakuję się w mini plecaczek, oni potrzebowali dębowych kufrów i skrzyń. Tam, gdzie ja jadę komfortowo i bezstresowo, oni musieli męczyć się w dorożce bez resorów.

Powozy
Po drugiej stronie powozowni natrafiłam na ewenement na skalę ogólnokrajową: jedyną w Polsce Galerię Sztuki Socrealizmu. Są tam zgromadzone różnego rodzaju "dzieła": plakaty, ulotki, obrazy i rzeźby z czasów PRLu. Oprócz smutnych twarzy przodowników pracy, radosnych uniesień natchnionej młodzieży i wiecznie spokojnego spojrzenia Lenina, mogłam tam również obejrzeć dawne etykiety nielicznych dostępnych na półkach sklepowych produktów. Wystawa rozbawiła mnie w ten dziwny, lekko smutny sposób, który zmusza do myślenia i pozostawia z tyłu głowy niepokój.

Plakaty z Muzeum Socrealizmu
Może ktoś ma ochotę na oranżadę?
Stosunkowo szybko się tego uczucia pozbyłam, bo w chwilę potem zaczęłam zwiedzać pałac i usłyszałam zabawną (w całkowicie zwyczajny sposób) historię dotyczącą powstania herbu (Jelita) i motto ("To mniey boli") rodziny Zamoyskich. Jest to historia o korzeniach mocno średniowiecznych, bo sięgająca 1331 roku. Protoplasta rodu, Florian, brał udział w bitwie pod Płowcami, gdzie został ugodzony trzema włóczniami. Po bitwie teren objeżdżał król Łokietek, który spytał podtrzymującego wylewające się jelita Floriana, czy rany go bolą. Ten miał odpowiedzieć, że mniej go bolą, niż zły sąsiad. Został za to nagrodzony nadaniem ziemi i herbu. I w ten oto sposób nasze typowe malkontenctwo stało się przyczyną powstania rodu Zamoyskich.

Sam pałac jest niezwykle urzekający i świetnie zachowany. Powstał w I p. XVIII wieku, jednak czasy świetności i rozkwitu przeżył za czasów Konstantego Zamoyskiego, który w 1903 roku założył tu ordynację. Rozkwit nie trwał jednak długo, z wiadomych przyczyn. Na czas wojny, dziedziczka majątku wywiozła najcenniejsze eksponaty do Warszawy, obawiając się frontu. Gdyby tylko wiedziała, jak duży błąd popełniła... Wszystko spłonęło w czasie oblężenia stolicy, a ocalały jedynie rzeczy pozostawione w pałacu. Ale na pocieszenie dodam, że jest tego nadal bardzo dużo. Wystrój wnętrz oraz meble pozostały bez zmian, co jest ewenementem na skalę światową. Przechadzając się po bogato zdobionych komnatach można odnieść wrażenie, że zza kolejnych drzwi zaraz pojawi się prawowity właściciel.

Jedna z licznych sypialni w pałacu Zamoyskich

Stół - małe dzieło sztuki

Początkowo płac był oświetlany gazowo, teraz elektrycznie

Okazała klatka schodowa

Cudowny sekretarzyk z licznymi skrytkami

Kolejna sypialnia

Piece zachowały się w idealnym stanie, nigdzie indziej nie ma takich kafli

Ozdobny kominek

Kolejny piec, tym razem porcelanowy

Komnata pani domu

Jadalnia

Pokój dla męskiego towarzystwa
Przypałacowy ogród i park jest równie urzekający co sam budynek. Rozległe, wysypane grysikiem ścieżki wśród drzew i krzewów są starannie zadbane. Śpiew ptaków przebija się przez szum fontanny, a wzroku nie zakłóca żadna szkaradna PRLowska konstrukcja, jakich pełno by było na Dolnym Śląsku. Mogłam wyłożyć się na słońcu na ławce i wyobrazić sobie, jak cudowne musieli wieść życie właściciele tego przybytku. 

Pałac Zamoyskich od ogrodu
Będę musiała jeszcze kiedyś wrócić w ten rejon Polski, bo jak się okazuje, ma on wiele do zaoferowania. A w międzyczasie zadowolę się moimi dolnośląskimi ruinami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz