Muszę się od razu do czegoś przyznać. Wpadłam w pułapkę, z
której nie potrafię się wydostać. I jest to tak piękna pułapka, że nie do końca
jestem pewna, czy w ogóle chciałabym się z niej wyswobodzić.
Sytuacja wygląda tak: za oknem plucha, szaro, ciemno i
wieje. Ogólnie dominuje nastrój jesiennej depresji, przemieszanej z radością
oczekiwania na święta. A ja siedzę w domu i sącząc herbatę przeglądam zdjęcia z
ostatniej podróży. Trzeba Wam wiedzieć, że zrobiłam ich naprawdę dużo. DUŻO!
Zatem siedzę i wpatruję się w błękitne niebo nad drzewami Jozuego, przenoszę
się nad Pacyfik, po raz kolejny odbywam przejażdżkę po California State Route 1,
chodzę pod bezlitosnym słońcem w Dolinie Śmierci i zagłębiam się w
klaustrofobiczny Slot Canyon w Anza Borrego. Robię tak w kółko przez ostatnie
dni - ta sama rutyna i ten sam dysonans poznawczy po ponownym wyjściu na
zewnątrz, do świata realnego. Najwyższy stopień masochizmu podróżniczego.
Drzewa Jozuego |
Slot Canyon |
W listopadzie wybrałam się na dwa tygodnie do USA, o czym pewnie zdążyliście się już zorientować, o ile śledzicie mojego instagrama. Tym razem postanowiłam trzymać się tylko jednego stanu i mój wybór padł na Kalifornię. Kierowałam się przede wszystkim pogodą, bo w niewielu miejscach na świecie w listopadzie nadal jest ciepło. Poza tym poprzednia wizyta za oceanem mocno zaostrzyła mi apetyt na Amerykę i zapragnęłam więcej.
Planowanie zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niż sądziłam.
Musiałam brać pod uwagę wiele czynników, m.in. liczbę miejsc, które chciałam
zobaczyć, kilometry, które trzeba było pokonać w odpowiednim czasie, rozpiętość
pogodową i związaną z nią przejezdność dróg. Sądziłam, że udało mi się całkiem
sprawnie stworzyć optymalny plan. Jakże byłam naiwna.
Postapokaliptyczna sceneria Bambay Beach |
W trakcie wyjazdu okazało się, że chciałam zbyt dużo wcisnąć w zbyt ciasne ramy czasowe. Kalifornia jest naprawdę olbrzymim stanem, a atrakcje porozrzucane są po całym jej obszarze. To, co mnie również zmyliło to poprzedni wyjazd do USA. Wtedy byłam tam w lecie, kiedy dni były bardzo długie, a wahania temperatur niewielkie. Oczywiście przewidziałam, że godzin ze słońcem będzie o wiele mniej, jednak i tak zaskoczyło mnie, jak bardzo się to odbija na jakości wyprawy. Okazało się, że ta podróż upłynęła pod znakiem walki z czasem i gonitwy za blaskiem dnia. Jednak bez wahania powiem, że było warto.
Most Golden Gate |
Okazało się, że Kalifornia jest tak bardzo różnorodnym stanem, że przyprawia nierzadko o zawrót głowy. W ciągu zaledwie kilku godzin jazdy ze słonecznego ciepłego wybrzeża Los Angeles można przenieść się na upalną pustynię tylko po to, by po przekroczeniu gór wjechać w bujnie zielony teren przysypany śniegiem. Monotonność pasuje do Kalifornii równie mocno, co pięść do nosa. I chyba to stanowi jej największy urok. Jednak bez dwóch zdań najciekawsi są tam ludzie. To chyba właśnie największe i najbardziej pozytywne zaskoczenie całego mojego wyjazdu. Ludzie.
Począwszy od chłopaczków jeżdżących na deskorolkach po Venice Beach, przez prawdziwe oryginały z Pier 39, dla których epoka dzieci - kwiatów wcale się nie skończyła, a kończąc na rowerzyście przemierzającym Kalifornię na rowerze z polską flagą przypiętą do bagażnika. Takie nagromadzenie wolności, inwencji twórczej i pozytywnej energii potrafi uskrzydlić. Oczywiście już podczas wyjazdu te moje skrzydełka się nieco nadwerężyły, bo okazało się, że wybory wygrał Trump. Ale marne są jego szanse na zabicie tego optymistycznego potencjału. Przecież to jest kraj, w którym jeden człowiek może przez całe swoje życie dłubać w skale i stworzyć pstrokatą Górę Zbawienia!
Począwszy od chłopaczków jeżdżących na deskorolkach po Venice Beach, przez prawdziwe oryginały z Pier 39, dla których epoka dzieci - kwiatów wcale się nie skończyła, a kończąc na rowerzyście przemierzającym Kalifornię na rowerze z polską flagą przypiętą do bagażnika. Takie nagromadzenie wolności, inwencji twórczej i pozytywnej energii potrafi uskrzydlić. Oczywiście już podczas wyjazdu te moje skrzydełka się nieco nadwerężyły, bo okazało się, że wybory wygrał Trump. Ale marne są jego szanse na zabicie tego optymistycznego potencjału. Przecież to jest kraj, w którym jeden człowiek może przez całe swoje życie dłubać w skale i stworzyć pstrokatą Górę Zbawienia!
Salvation Mountain |
oj chciałabym sobie tak podróżować :)
OdpowiedzUsuńZ doświadczenia wiem, że to jest wykonalne! Trzeba tylko panować nad budżetem i swoim czasem, a świat stanie otworem!
UsuńZdjęcia bardzo kuszą do wyjazdu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, będzie ich wkrótce więcej!
Usuńświetne fotki, kusisz:)
OdpowiedzUsuńsuper widoki:)
OdpowiedzUsuńProwadzenie bloga jest świetnym sposobem na tego typu podróżnicze pułapki, nie tylko piszącemu jest lekko na duszy, ale też doświadczenia mogą się przydać planującym :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Poza tym, to trochę taka zastępcza witamina D ;P
UsuńCalifornia jest jednym z moich największych marzeń podróżniczych, może kiedyś uda się je spełnić :) super zdjęcia!
OdpowiedzUsuńJuż niedługo będzie opis całej wyprawy, więc może się przyda w planowaniu Twojej!
UsuńKanion robi niesamowite wrażenie, pragnę go zobaczyć w realu, ale na razie cieszę się podziwianiem zdjęć. :)
OdpowiedzUsuńCała Ameryka zaskakuje mnogością wszystkiego! Mam nadzieję, że moje marzenie o wyjeździe tam kiedyś się spełni :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki! Na pewno się uda!
Usuń