czwartek, 12 stycznia 2017

Los Angeles i moja galopada skojarzeń filmowych

Cześć. Pamiętacie mnie jeszcze? Jestem tą dziewczyną, która prowadzi bloga o podróżach i innych ciekawych rzeczach. Prowadzi go dość regularnie, chyba że coś skutecznie odwróci jej uwagę. Nie jest to zbyt trudne, zresztą zobaczcie sami, co się dzieje, gdy zamierzam stworzyć coś literaturopodobnego. Rozpraszacz? Może to być coś błyszczącego, taki na przykład pierścionek by wystarczył. O, a obok niego leżą moje soczewki... kurczę, znowu zapomniałam je wymienić. Muszę wpisać to na listę zakupów. Co mi przypomniało, że trzeba by skoczyć do Selgrosu.

Może zrobię to od razu... jejku, jakie ładne ozdoby świąteczne! Może by tak zrobić coś nowego na choinkę? Podobają mi się te drewniane aniołki. Zrobię takie z kory. Tak! To jest pomysł! Przejdę się do lasu po materiały. Hm, ciemno się już zrobiło, lepiej by było pójść do pubu. Dobrego piwa nigdy dość. Piękny bursztynowy kolor ma ta IPA. A jak się błyszczy w tym świetle! Błyszczy, błyszczy... jak... O cholera, przecież miałam stworzyć wpis na bloga! Teraz już za późno, w głowie rozbrzmiewa mi Scarlett O'Hara i jej słynne słowa: pomyślę o tym jutro.


Teraz już rozumiecie? I tak dzień w dzień, oczywiście trzeba jeszcze liczyć czas na pracę i inne przyjemności. Zupełnie nie umiem się ostatnio skupić. Dopada mnie bezustanna galopada myśli. Jednak teraz postanowiłam przekuć tę sytuację na swoją korzyść, bo skoro nie można pokonać wroga, należy się do niego przyłączyć (a przynajmniej tak drzewiej mawiali starzy Indianie). Dlatego przed Wami zabawa w skojarzenia. Będzie ich sporo, bo dzisiejszy wpis dotyczy Los Angeles, czyli możecie się spodziewać odniesień do filmów i innych wytworów kultury.

"Przyjedźcie do Los Angeles! Słońce świeci jasno, plaże są szerokie i zachęcające, a gaje pomarańczowe rozciągają się po horyzont. Pracy jest w bród, ziemia jest tania. Każdy człowiek pracy może mieć swój własny dom, w którym mieszka jego szczęśliwa amerykańska rodzina. Możesz mieć to wszystko i kto wie... może nawet ktoś cię odkryje, zostaniesz gwiazdą... lub przynajmniej jakąś zobaczysz. Życie w Los Angeles jest dobre... to raj na Ziemi.  Hahaha. Przynajmniej tak Ci powiedzą." Jest sporo prawdy w tym cytacie z L.A. Confidential. Los Angeles jest bardzo zróżnicowane. Z jednej strony piękne szerokie plaże, z drugiej szklane wieżowce, dzielnice biedy, mieszczańskie domki - wszystko to ściśnięte na powierzchni 1300 km kwadratowych i doprawione przyprawą o nazwie Hollywood.

Jednak cudowna jest ta mieszanka! I choć ogólnie nie przepadam za amerykańskimi miastami, to miło było spacerować po miejscach, w których nigdy nie byłam, a które znam jak własną kieszeń z filmów. Do Los Angeles przyleciałam po południu, na zwiedzanie miałam jakieś półtora dnia. Swoje pierwsze kroki skierowałam na plażę, gdzie kręcono Słoneczny Patrol. Tak tak, oczami wyobraźni już widziałam Davida Hasselhoffa udającego, że pływa oraz biegnącą w zwolnionym tempie Pamelę Anderson (oczywiście za czasów świetności obojga).

Venice Beach

Venice Beach

Pacyfik
Słynna ścieżka dla rolkarzy i rowerzystów spowita była kłębami dymu z marihuany, co mogło być przyczyną powyższych zwidów, a przemieszczający się po niej ludzie stanowili największe zestawienie pozytywnych dziwaków, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia. Po paru kilometrach spaceru brzegiem oceanu przeszłam z Venice Beach do Santa Monica, przyglądając się przy okazji mięśniakom z siłowni na świeżym powietrzu i walczącym jak koguty chłopaczkom z deskorolkami. Ludzie beztrosko grali, rapowali i dobrze się bawili. Ale nie ma co się dziwić, ostatecznie to był dzień przed wyborami prezydenckimi.

Domy przy plaży w Venice

Główny deptak Venice

:)
I pomyśleć, że początek tego wszystkiego miał miejsce w El Pueblo, małej meksykańskiej wiosce, dzisiaj przerobionej na jedną z licznych atrakcji turystycznych miasta. Wzdłuż Olvera Street ciągną się sklepiki z przeróżnymi meksykańskimi gadżetami i pamiątkami, a przy głównej ulicy stoją jedyne ocalałe budynki w mieście, które mają więcej niż 100 lat. Stanowią dramatyczny wprost kontrast z nowszą częścią Los Angeles, pełną wieżowców i zabieganych ludzi. Po przekroczeniu zaledwie paru przecznic  można się przenieść z dekoracji westernowych w inny świat.

Pico House, niegdyś siedziba gubernatora Kalifornii

Mozaika na budynku misji w El Pueblo

Główny skwer El Pueblo

Stoiska na Olvera Street

El Pueblo

Ktos ma ochotę na prawdziwe meksykańskie jedzenie?
Nie mogłam sobie odmówić zobaczenia tego wszystkiego z góry. Perspektywa mrówki może po pewnym czasie nadwerężyć kark. Dlatego wjechałam jedną z zewnętrznych wind Westin Bonaventure Hotel na sam szczyt i mogłam podziwiać dzielnicę biznesową Los Angeles w pełnej okazałości. Atrakcja jest darmowa, ale osoby z nawet lekkim lękiem wysokości mogę się tam czuć co najmniej niekomfortowo. Hotelowe windy są cztery, każda oferuje widok na inną część miasta. Wszystkie jednak są przeszklone i jeżdżą po zewnętrznych ścianach, co może przyprawić o zawrót głowy.  Były wykorzystywane w wielu filmach, jednak ja zapamiętałam je głównie z "Na linii ognia" z Clintem Eastwoodem (a jakże!) i "Na żywo" z Johnnym Deppem. W czasach, kiedy ten drugi nadal przypominał siebie.
Widok z windy w Westin Bonaventure Hotel

Park w LA


Joga w miejskim parku
W tej samej dzielnicy znalazłam również pewną perełkę, która z zewnątrz wygląda przeciętnie, za to w środku kryje prawdziwy skarb. Kojarzycie "Łowcę androidów"? Scenę pościgu w futurystycznej klatce schodowej? Albo ostatnie ujęcia "500 days of summer"? A może oglądaliście "Podaj dalej" z Kevinem Spacey? Te bardzo różne filmy łączy jedno: miejsce, w którym były kręcone. A jest nim Bradbury Building, z unikalnym atrium, ścianami z czerwonego piaskowca i niezwykłymi żelaznymi balustradami i windami. Z zewnątrz wygląda jak kolejny wiktoriański budynek jakich wiele, ale po wejściu... ach!
Wnętrze Bradbury Building

Windy

Szklane atrium
W Los Angeles natknęłam się także na przeciwieństwo ukrytego piękna Bradbury Building. W przypadku sali koncertowej Walta Disneya nie może być mowy o dyskrecji. Ta konstrukcja od razu rzuca się w oczy i przyznam, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Ściany budynku są bardzo plastyczne. Kąt padania światła w zależności od pozycji słońca i miejsca osoby oglądającej potrafi zmienić charakter i odbiór budynku. Ta bryła wydaje się być żywa! Efekt uzyskano przez wyłożenie ścian zewnętrznych wypolerowaną blachą. Okazało się jednak, że odbijające się od niej słońce ogrzewa okoliczne mieszkania i chodnik do temperatury 60 stopni, dlatego postanowiono zmatowić ich powierzchnię. Budynek nie stracił na tym ani odrobinę.

Walt Disney Concert Hall
Na sam koniec mojej galopady przez LA zostawiłam najlepsze. Griffith Park and Observatory. To kolejna twarz tego miasta, tym razem bliższa naturze. Park rozciąga się na wzgórzach Hollywood, a z obserwatorium można zobaczyć najlepszą panoramę Los Angeles i słynny napis. To również odrobina dziczy w wielomilionowym mieście - znajdują się tu kilometry tras pieszych, z których oczywiście nie omieszkałam skorzystać. Widoki są niesamowite, czy to w dzień, czy w nocy. Kręcono tu "Buntownika bez powodu", Terminatory, a ostatnio również "La la land". Co prawda nie zatańczyłam z Ryanem Goslingiem, ale nie odmówiłam sobie zdjęcia z popiersiem Jamesa Deana.

I właśnie z takim widokiem Was zostawiam. Prawda, że jest na czym oko zawiesić? Miasto błyszczy w nocy milionem świateł. Błyszczy, błyszczy... o, chyba czas na piwo. O czym to ja...?

Widok ze wzgórz Hollywood

Panorama LA

Obserwatorium widziane ze szlaku

Panorama LA

Wzgórze z napisem

Co wybierasz? Niebo, czy piekło? ;)


Napis w pełnej krasie

Panorama LA

Nocna panorama Los Angeles

7 komentarzy:

  1. Haha ;p Z tą dyscypliną to ciężko, chociaż znam blogerów, którzy piszą codziennie - podziwiam :) O Los Angeles ostatnio myślałam, bo już 20 stycznia do kin wchodzi nagradzany La La Land z Ryanem Goslingiem ;) Akcja toczy się właśnie w LA!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nawet o tym napisałam. Tańczą sobie radośnie przy Griffith Observatory. A miejsce jest cudowne.

      Usuń
  2. Zazdroszczę! Świetne widoki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudne zdjęcia! Mam nadzieję, ze niedługo będę miała okazje zwiedzić tą część świata...

    OdpowiedzUsuń
  4. jaki budżet musiałaś sobie zapewnić na wypad do LA i jak to było z otrzymaniem wizy? Mojemu facetowi marzy się LA już od dziecka i liczę, że uda mi się jego marzenie zrealizować jak nie w tym, to w przyszłym roku, jednak szukam praktycznych informacji co do wypadu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wizą było bezproblemowo, dostałam turystyczną na 10 lat. Wskazówki jak składać wniosek, co wpisywać w podanie etc. znajdziesz we wcześniejszym wpisie z mojej poprzedniej wyprawy do Stanów http://www.rysietropy.pl/2014/12/jak-starac-sie-o-wize-turystyczna-do.html Jeśli interesują Cię inne wskazówki co do wynajmu samochodu, ubezpieczeń, opłat i innych to wejdź w zakładkę Ameryka Północna na blogu.
      Tym razem udało mi się polecieć bezpośrednio do Los Angeles i kupić bardzo atrakcyjne cenowo bilety. Zjeździłam całą Kalifornię wynajętym samochodem i udało mi się zamknąć w 4700 zł. Więcej o kosztorysie i planie całej wyprawy napiszę na blogu już wkrótce :)

      Usuń
  5. Wow, wow, wow! Mega zazdroszczę :) To się nazywa tematyczna wyprawa :) To wszystko na zdjęciach robi ogromne wrażenie!

    OdpowiedzUsuń