Podróżowanie po Kalifornii jest jak przemieszczanie się po różnych planetach. W jednym dniu możesz zobaczyć księżycową powierzchnię Badwater Basin i wydmy niczym z Diuny w Dolinie Śmierci, by w kolejnych godzinach odnaleźć się w marsowych krajobrazach pustyni Anza Borrego. Natomiast jeśli zapuścisz się odrobinę dalej na północ, trafisz na nieziemską scenerię Mono Lake. I jest to miejsce, którego nigdy byś się nie spodziewał zobaczyć na Ziemi.
Ale wszystko po kolei. Z Doliny Śmierci wyjechałam w nocy, więc moje pole widzenia ograniczone było do wąskiej smugi światła rzucanej przez reflektory. Samochód stanowił również dobrą barierę odgradzającą mnie od świata, dlatego nie od razu wyczułam nieubłaganą zmianę klimatu. Pokonałam wąską, górską i krętą drogę, co samo w sobie było intensywnym doświadczeniem. Ostatkiem sił dotarłam do Bishop, gdzie czekał na mnie upragniony nocleg. Otworzyłam drzwi samochodu dopiero na parkingu i wtedy to do mnie dotarło. Wszystko się zmieniło.
Wystarczyło przekroczyć pasmo gór, by lato zamieniło się w późną jesień. Dramatycznie się ochłodziło. Spadek temperatury powietrza o 20 stopni Celsjusza prawie mnie sparaliżował. Byłam na to przygotowana, ale nie udało mi się zapanować nad szokiem psychicznym. Rano zobaczyłam, że niebieskie dotychczas niebo przesłoniły ciężkie, ołowiane chmury, liście ni stąd ni zowąd stały się czerwono-złociste, widoczne w oddali góry pokrywał śnieg. Tak. Stało się. W końcu dopadł mnie listopad.
Pierwszy śnieg w Kalifornii |
Wybierając taki, a nie inny miesiąc na moją wielką kalifornijską przygodę, wiedziałam z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Jednak dotychczasowa pogoda była dla mnie łaskawa i mocno mnie rozpieszczała. Kiedy więc uporałam się w końcu z początkowym szokiem termicznym, wyruszyłam zbierać informacje. Wiedziałam, że objechanie pasma gór Sierra Nevada przez jezioro Tahoe nie wchodzi w grę. Pochłonęłoby to zbyt wiele czasu i wiązałoby się z wielogodzinną jazdą bez postojów, co nie wydawało mi się kuszącą opcją. Jedyną dostępną drogą prowadzącą z Bishop do Yosemite stała się dla słynna Hwy 120. I tu pojawił się problem.
Highway 120 to swego rodzaju skrót przez góry. Jest to skrót bardzo malowniczy i stanowi atrakcję samą w sobie. Jednak jak to zwykle ze skrótami bywa, niekoniecznie muszą one być łatwiejszą trasą. Tak też było i w tym przypadku. Byłam mocno podekscytowana perspektywą jazdy, ale uśmiech zszedł z mojej twarzy kiedy tylko dowiedziałam się, że Hwy 120 będzie zamknięta ze względu na zeszłotygodniową śnieżycę (sic!). Informację zdecydowałam sprawdzić już po drodze, bo postanowiłam i tak zaryzykować jazdę, a jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia.
Zatrzymałam się u parkowych Rangersów, którzy ubrani w zimowe kurtki i futrzane buty siedzieli zziębnięci w schronisku przy Mammoth Lakes. Było bardzo wcześnie, więc chłód jeszcze się spotęgował. Na moje pytanie o przejezdność drogi odpowiedzieli mi, że mam niesamowite szczęście, bo Hwy 120 została całkiem niedawno otwarta. Służby uporały się z pozostałościami po śnieżycy i przez kolejnych kilka dni droga będzie przejezdna. Potem zostanie zamknięta na cały okres zimowy.
Odetchnęłam z niewypowiedzianą ulgą, a biały obłoczek pary uniósł się z moich ust. Ze schroniska wyniosłam nie tylko rozbudzoną nadzieję, ale również mapy, mnóstwo użytecznych informacji i sugestię Rangera, co do kolejnego miejsca wartego zobaczenia. W ten oto sposób dowiedziałam się o Mono Lake. Zgodnie z mapą, tuż obok jeziora znajdował się zjazd na Hwy 120. Zadowolona ze sprzyjających okoliczności wyruszyłam w drogę. A to, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Mono Lake to najstarsze jezioro Ameryki Północnej. Szacuje się, że powstało 760 000 lat temu. Tak, dobrze przeczytaliście. Siedemset sześćdziesiąt tysięcy lat temu. Stany być może nie mają takiego zagęszczenia zabytków jak Europa, ale z całą pewnością kryją w sobie niesamowite naturalne skarby, o których nawet mi się nie śniło. Przekonywałam się o tym nie raz i nie dwa, a przecież widziałam zaledwie ułamek całego obszaru USA.
Do jeziora prowadził drewniany pomost. Co kilkanaście metrów wbite były tabliczki z datami. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że oznaczają one poziom wody w danym roku. Wodę z jeziora Mono zaczęto pobierać już w 1941 roku na potrzeby rozrastającego się Los Angeles. Bardzo szybko akwen zaczął wysychać, co widać dokładnie spacerując z parkingu w stronę jeziora. Jeszcze niedawno cały ten teren znajdował się pod wodą. Jezioro, które przetrwało setki tysięcy lat, ludzie potrafili zniszczyć w niecałe osiemdziesiąt.
Pomost do jeziora (tu kiedyś była woda) |
Woda Mono ma specyficzny odcień błękitu. Przy brzegu widać wapienne dno i żółty nalot, a w tafli odbijają się góry Sierra Nevada. To być może najbardziej niesamowite jezioro na świecie, z równie niesamowitym ekosystemem. Znajduje się pośrodku pustyni, dlatego stanowi ważny przystanek dla migrujących ptaków. W jego wodzie żyje niewystępująca nigdzie indziej krewetka oraz jednokomórkowe algi, dzięki którym w lecie jezioro zabarwia się na intensywnie zielony kolor.
Pośrodku Mono Lake znajdują się dwie wyspy, jednak największe wrażenie zrobiły na mnie tufy. To wystające ponad poziom wody białe skalne wieże. Powstały na skutek reakcji słonej zasadowej wody jeziora z wydostającymi się z dna słodkowodnymi źródłami. Zaczęły być widoczne wraz ze spadkiem poziomu wody w jeziorze. Kiedyś wszystkie skrywały się pod wodą. Efekt jest nie z tego świata. Nawet nie wiem, z czym można by to porównać, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Na ostatnim planie widać Sierra Nevada |
Jedna z tuf Mono Lake |
Tufy |
Tufy |
Mono Lake i księżycowe tufy |
Mono Lake w prawie całej okazałości |
Kiedyś w tym miejscu woda miała głębokość kilku metrów |
Srebrne tufy Mono Lake |
Osad spowodowany jest występowaniem alg |
Mono Lake |
W ten oto sposób, w ogóle tego nie planując, znalazłam się w jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie dane mi było kiedykolwiek zobaczyć. A przede mną były jeszcze Sierra Nevada do zdobycia i sekwoje do zobaczenia. Ekscytująco! Ale o tym w kolejnym wpisie.
Fantastyczne miejsce i ten pomost.. Bajka!
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis o wspaniałym miejscu. Niestety podczas mojej ostatniej podróży do Stanów nie udało mi się go odwiedzić. Też ze znajomymi mieliśmy plan, aby z Vegas i Doliny Śmierci pojechać nad Mono Lake, ale później okazało się, że czasu jest za mało i musieliśmy z tego zrezygnować. Ale lubię Kalifornię, byłem już tam dwa razy i pewnie się jeszcze nie raz wybiorę, tak więc mam nadzieję, że uda się nadrobić zaległości i odwiedzić Mono Lake :) Ps. Sekwoje, o których wspominasz na koniec są niesamowite. Ja byłem nimi oczarowany.
OdpowiedzUsuńDzięki :) Mnie Kalifornia zachwyciła, odkryłam tam miejsca, o jakich mi się nie śniło. Jeśli będziesz potrzebował inspiracji na kolejną wyprawę, to w sekcji Ameryka Północna na blogu znajdziesz sporo naprawdę niesamowitych miejsc wartych zobaczenia w Stanach. Haha, polecam się! ;D
UsuńJeju, jak przepięknie! Byłam kiedyś w Kalifornii (17 lat temu...), ale zbyt wiele nie widziałam poza miastami (to był rodzinny wyjazd na wesele kuzyna), i jakoś się nie składało, żebym tam wróciła. A to jezioro jest po prostu niesamowite!
OdpowiedzUsuńMoże po 17 latach warto wybrać się ponownie? ;)
UsuńMnie z kolei najbliżej do Afryki było, kiedy poleciałam na Maltę (haha ;). Ale nadal mam nadzieję, że w najbliższych latach uda mi się zobaczyć chociaż kawałek tego kontynentu.
Niesamowite, zdjęcia prezentują się jak z innej planety <3
OdpowiedzUsuńFajny wpis! Zimno w Kaliforni brzmi jak oksymoron ;) Coraz bardziej przekonuję się do USA… będę zaglądać! Wpadnij do mnie na Zanzibar :) Pozdrawiam! LK
OdpowiedzUsuńSuperowe miejsce rytuały miłosne każdy znajdzie coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńCiekawy blog, ze swojej strony polecam https://bajka.waw.pl/ stronę z artykułami na różne tematy.
OdpowiedzUsuń