Opowiem Wam dzisiaj o czymś bardzo rzadko spotykanym. O perełce, którą coraz bardziej doceniam, a która z czasem zaczęła w mojej pamięci żyć własnym życiem i przekształcać się w coś prawie mistycznego. Opowiem Wam o dniu idealnym.
Był listopad, a ja znajdowałam się w Dolinie Napa. Jesień otulała dolinę z matczyną wyrozumiałością i przychylnością. W powietrzu unosił się zapach siana i liści, jakby wiatr obwieszczał całemu światu nadejście babiego lata. Esencja wszystkich pozytywnych elementów polskiej jesieni zebrała się w jednym miejscu, a ja trafiłam w sam środek tej rozkosznej uczty dla zmysłów.
Był listopad, a ja znajdowałam się w Dolinie Napa. Jesień otulała dolinę z matczyną wyrozumiałością i przychylnością. W powietrzu unosił się zapach siana i liści, jakby wiatr obwieszczał całemu światu nadejście babiego lata. Esencja wszystkich pozytywnych elementów polskiej jesieni zebrała się w jednym miejscu, a ja trafiłam w sam środek tej rozkosznej uczty dla zmysłów.
Po nieco strasznych przeżyciach w Sacramento, które zdołały nadszarpnąć moje nerwy i lekko wytrącić z równowagi, dotarłam z samego rana do motelu. Nie miałam niczego zaplanowanego, liczyłam po prostu na łut szczęścia i przychylność Dionizosa. Chciałam skosztować tego, co Dolina Napa ma najlepszego do zaoferowania, czyli wina. Był to jeden z głównych celów wyprawy do Kalifornii, tuż obok Yosemite i Doliny Śmierci. Jednak nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.
Zdążyłam się już rozsmakować w wyprawach tematycznych, których motywem przewodnim jest alkohol: spędziłam sporo czasu na odkrywaniu niemieckich winnic w Hesji i Saksonii, odwiedziłam każdy minibrowar Pragi, że nie wspomnę już o piwnej stronie Wrocławia, którą znam na wylot. Próbowanie lokalnych przysmaków stanowi dla mnie niekiedy cel sam w sobie. To jeden z najciekawszych aspektów podróżowania, dzięki któremu naprawdę da się poznać dane miejsce. Dlatego byłam bardzo podekscytowana możliwością odwiedzenia kalifornijskich winnic.
Na szczęście wpływy greckiego boga sięgają i do Stanów, a on sam był dla mnie wyjątkowo łaskawy. Nieprzyzwoicie wręcz wczesne zwiedzanie Sacramento i równie mocno poranny wyjazd do Doliny Napa zaowocowały korzystnym zbiegiem okoliczności. Kiedy zameldowałam się w motelu i zaczęłam szukać wycieczki z degustacją win, okazało się, że zabrałam się za to zdecydowanie za późno (była 9:30). Jednak dzięki szybkiej pomocy udzielonej przez recepcjonistkę, udało mi się załapać na ostatni kurs po winnicach.
Busik z roześmianymi degustatorami był już w drodze, ale zdołali jeszcze zabrać mnie ze sobą. Nie zajrzałam nawet do motelowego pokoju, po prostu wrzuciłam bagaże z powrotem do bagażnika wynajętego samochodu i wsiadłam do busa. Szczęście mi sprzyjało.
Kierowca był jednocześnie przewodnikiem i opiekunem całej grupy. Opowiadał o Dolinie Napa, o tradycji winiarskiej tego regionu oraz o wszystkim, co mu tylko wpadło do głowy. Grupa była niewielka, tworzyło ją zaledwie 10 osób, więc łatwo było nawiązać kontakt. Na zewnątrz promienie słońca oświetlały miękkim światłem falujące zbocza doliny, winorośla pięły się nisko przy ziemi równymi rzędami, a ich liście mieniły się szkarłatem i żółcią. Widoki były zachwycające, a ja byłam coraz bardziej szczęśliwa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nigdzie mi się nie spieszyło. Nie goniły mnie kolejne plany, mogłam cały dzień przeznaczyć tylko na przyjemności. I tak właśnie zrobiłam.
Każda z czterech winiarni miała do skosztowania po trzy rodzaje win. I właśnie w ten sposób mijała godzina za godziną. Pierwsza winiarnia powstała stosunkowo niedawno. Sala do degustacji była przeszklona i z jednej strony otwarta na winnice, więc podczas odkrywania nowych smaków mogłam śledzić wzrokiem wijące się po wzgórzach rzędy winorośli. Kolejne miejsce należało do małżeństwa pasjonatów, którzy od podstaw wybudowali własny raj na Ziemi. Na zakupionych polach postanowili uprawiać różnego rodzaju winorośle i tworzyć z nich własne kompozycje smakowe. Efekt udał im się wspaniale.
Winnice w Dolinie Napa |
Winnice w Dolinie Napa |
Winnice w Dolinie Napa |
Na tym etapie zaserwowano nam również bardziej pożywne posiłki, żebyśmy zbytnio nie odpłynęli na fali winnego uniesienia. Rozsiedliśmy się pod olbrzymimi drzewami przy typowo amerykańskich stolikach piknikowych. Słońce dopiero co zaczęło chylić się ku zachodowi, cienie coraz mocniej się wydłużały, ale powietrze nadal było przyjemnie ciepłe. Coraz bardziej zbliżałam się do błogostanu.
Ostatnia winiarnia znajdowała się u stóp wzgórza, w którym wykuto sztuczną jaskinię. Składowano w niej beczki, ze względu na utrzymującą się tam stałą temperaturę odpowiednią dla leżakującego wina. Oprócz winorośli, właściciele zajmowali się również uprawą oliwek, dlatego winiarnię otaczały krępe drzewka, co stanowiło interesującą odmianę.
Podczas tej wizyty mocno poszerzyłam swoją wiedzę dotyczącą wina i zaczęłam bardziej doceniać wszelkie niuanse związane z jego produkcją. Jednak nie na wiele mi się to zdało, bo nie uchroniło mnie przed stłuczeniem kilku butelek podczas wykonywania gwałtowniejszego niż w zamierzeniu obrotu. Kiedy tylko usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk tłuczonego szkła, wiedziałam, że jest źle. Ale kiedy po pierwszym razie nastąpił jeszcze jeden, a potem kolejny, sądziłam, że mój idealny dzień wraz ze szkłem rozbił się na kawałki.
Tak, moja wrodzona gracja dała o sobie znać w najmniej odpowiedniej chwili. Na szczęście sprawa została zbagatelizowana. Najwyraźniej tłuczenie pełnych butelek przytrafia się stosunkowo często. Moje lekkie zażenowanie zniknęło wraz z wkroczeniem na scenę mężczyzny z mopem. Bo jak tu się nie roześmiać, kiedy grupa dorosłych ludzi nagle zaczyna piszczeć i przeskakiwać z palca na palce. Piski wywołały małe jaszczurki, które ukryły się w mopie i wraz z dotknięciem rozlanego wina rozpierzchły się po całym pomieszczeniu.
Powrót do Napa upłynął na rozmowach i podziwianiu majestatycznego księżyca w pełni (miał wtedy miejsce fenomen zwany superksiężycem - nasz satelita był najbliżej Ziemi od 70 lat). W jego świetle zjadłam w restauracji posiłek z ludźmi z wycieczki i to on przyświecał mi w drodze do motelu. Takim właśnie akcentem zakończyłam mój idealny dzień w Dolinie Napa. Sama bym tego lepiej nie wymyśliła.
Przechowalnia beczek z winem |
Produkcja win od strony technicznej ;) |
Oliwki :D |
Piwnica na wina wykopana we wzgórzu |
Degustacja wina prosto z beczki |
Jak pięknie napisałaś o jesieni <3 To moja ukochana pora roku - zapach liści i babie lato skrzące się w powietrzu :) Wina kalifornijskie uwielbiam i troszkę zazdroszczę tej konsumpcji :)
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie najlepsza część tego doświadczenia. Jeśli chcę sobie przypomnieć błogie uczucie z tamtego dnia, wystarczy, że otworzę butelkę kalifornijskiego wina :D
UsuńWino i czekolada - idealne połączenie :)
OdpowiedzUsuńMarzy mi się taka wyprawa z degustacją, jeszcze w tak pięknym miejscu! Zazdraszczam ❤
OdpowiedzUsuńWspaniały dzień! Zazdroszczę doświadczeń ;)
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością przeczytałam. Cudowny dzień tylko pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńByłam kiedyś w Porto na degustacji! :) I na samą myśl o tym wspomnieniu, wzięłabym ponownie w czymś takim udział. Klaudia J
OdpowiedzUsuńJa ostatnio powtórzyłam to doświadczenie w Hiszpanii :D Było fantastycznie :D
UsuńPatrząc na zdjęcia, wierzę, że był to dzień idealny :) tez uwielbiam winnice
OdpowiedzUsuńO rety, jak mi się wina chce a licząc ciążę i okres karmienia w ustach nie miałam go już dwa lata.
OdpowiedzUsuńOooo, nie ma to jak matczyne poświęcenie ;) Trochę współczuję, ale może już niedługo znowu będziesz mogła odkorkować wino :)
UsuńNie jedna degustacja wina za mną ;) ale o czekoladzie pierwsze słyszę. Też chciałabym na taką trafić :)
OdpowiedzUsuń