
Uwielbiam jazdę samochodem. Moja fascynacja motoryzacją ogranicza się jednak jedynie do samej jazdy. O budowie silnika czy skrzyni biegów wiem tyle, ile potrzeba będąc kierowcą, czyli praktycznie nic. Potrafię co prawda wymienić koło i dolać niezbędne płyny, więc nie jest ze mnie beznadziejny przypadek. Nie mniej jednak zastanawiająca jest ekscytacja, jaką wywołuje u mnie prowadzenie samochodu. Zwykły środek lokomocji, mechaniczny sposób na przedostanie się z punktu A do punktu B, a potrafi sprawić mi niewypowiedzianą wprost przyjemność.
Techniczna strona prowadzenia samochodu schodzi na dalszy plan w zestawieniu z dziką radością przemieszczania się. Ta radość przekłada się na uskrzydlające poczucie wolności i niezależności. Człowiek w samochodzie otrzymuje nagle niewiarygodną moc. Wystarczy lekkie skinienie dłoni i już zmienia się kierunek. Na jego ręce złożona zostaje moc panowania nad dźwiękiem, a nawet nad pogodą. A to wszystko za wciśnięciem jednego guzika. Zniewalająca siła samostanowienia. Nic tak nie działa na ego jak władza, a w samochodzie można mieć poczucie złudnej, ale mimo wszystko przyjemnej kontroli.
Tak. Lubię jazdę samochodem. To jeden z najprzyjemniejszych sposobów podróżowania. Nie powinno zatem nikogo zdziwić, że na szczycie moich najwspanialszych wspomnień ze Stanów jest samo przemieszczanie się po tamtejszych drogach. Pisałam już o tym kilkukrotnie, m.in. przy okazji relacji z Yosemite (
górska Tioga Rd) czy wyprawy po pustyni
Anza-Borrego. Ale zdecydowanie jedną z najpiękniejszych dróg jakimi jeździłam, jest Pacific Coast Highway.
 |
Pacific Coast Highway |
 |
Pacific Coast Highway |
Naoglądałam się wystarczającej liczby filmów, by mniej więcej wiedzieć, czego mogę się spodziewać po Pacific Coast Highway. Ale jak to zwykle w życiu bywa, osobiste doświadczenie przebija wszystkie możliwe wyobrażenia. Trasę rozpoczęłam w San Francisco i kierowałam się w dół mapy. To były ostatnie dni mojej drugiej amerykańskiej wyprawy. Wylot miał mieć miejsce w Los Angeles, nic więc dziwnego, że zdecydowałam się właśnie na tę trasę dojazdową. Zaznaczyłam miejsca, które koniecznie muszę zobaczyć i ruszyłam.
Wystarczyło wyjechać poza granice San Francisco i dotrzeć do oceanu, żebym zrozumiała, że będzie naprawdę pięknie. Po mojej prawej stronie ciągnęła się bezkresna tafla błękitnej wody, mieniąc się w ciepłych promieniach słońca. Fale roztrzaskiwały się z hukiem o wysokie na kilkadziesiąt metrów klify, a ja w samochodzie mknęłam tuż nad krawędzią urwiska. Po lewej stronie falowały porośnięte trawą wzniesienia i pagórki, jakby żywcem przeniesione z shutterstockowej galerii. Jednak tutaj niepotrzebne były żadne filtry ani przeróbki komputerowe, ten obraz był jak najbardziej realny. Choć i tak musiałam się uszczypnąć w ramię, żeby się upewnić.
Linia brzegowa zachodniego wybrzeża Stanów jest mocno poszarpana, dzięki czemu droga biegnąca wzdłuż jej krawędzi jest jeszcze bardziej atrakcyjna. Nie sposób się na niej nudzić. To nie jest jedna z tych prostych jak od linijki autostrad, jakimi można jeździć wewnątrz Kalifornii. Pacific Coast Highway jest zdecydowanie bardziej w stylu europejskim, z wieloma malowniczymi zakrętami, mostami oraz wąską (jak na amerykańskie standardy) dwupasmową jezdnią.
 |
Pacific Coast Highway |
 |
Pacific Coast Highway |
 |
Dom na klifie |
Pierwszym przystankiem na mojej drodze było Monterey, miasto położone u brzegu zatoki, które niegdyś było stolicą stanu. To tutaj znajduje się pierwszy w Kalifornii teatr, pierwsza publiczna szkoła i urząd, a także to tutaj wydawano pierwszą gazetę. Spacer po historycznej części miasta dał mi jasne wyobrażenie, jak wyglądało życie pierwszych osadników na tym terenie. Głównie trudnili się rybołówstwem, jednak najbardziej lukratywną gałęzią przemysłu było wielorybnictwo.
W portowej części Monterey znajduje się Fisherman's Wharf, powstałe na początku XIX wieku. To właśnie wtedy na największą skalę polowano na wieloryby. Wybudowano specjalne budynki z wieżami do wypatrywania przepływających olbrzymów. Kiedy tylko ktoś je zauważył, bił w dzwon i spora część miasta ruszała na połów. Makabryczna to historia, zwłaszcza jak na współczesne standardy. Dodatkowo nic nie mogło się zmarnować, dlatego wykorzystywano nawet szkielety wielorybów. Po odpowiednim cięciu, brukowano nimi chodniki. Niezwykłe białe kostki nadal można zobaczyć przy Old Whaling Station.
Kiedy siedziałam na ławeczce w portowej dzielnicy, przypomniał mi się Steinbeck i jego "Cannery Row". Najwyraźniej nawet z takim miejscem można wiązać przyjemne wspomnienia. Współcześnie znajduje się tam Monterey Bay Aquarium, ale wcześniej była to kiepska, przemysłowa dzielnica wypełniona fabrykami konserw. A jednak można było o niej napisać coś takiego: "Cannery Row in Monterey in California is a poem, a stink, a grating noise, a quality of light, a tone, a habit, a nostalgia, a dream." Ech, pisarzem być...
 |
Brixby Bridge |
 |
Pacific Coast Highway i Brixby Bridge |
Kiedy słońce zaczęło delikatnie chylić się ku zachodowi, zaparkowałam samochód przy Julia Pfeiffer Point. Lepiej bym tego nie mogła zaplanować. Przez zupełny przypadek znalazłam się w dobrym miejscu o dobrym czasie. W ukrytej zatoczce, wprost na niewielką piaszczystą plażę spadał podświetlony na pomarańczowo wodospad McWay Falls. Fascynujący widok! Wpatrywałam się w niego urzeczona.
Ocean stale zmienia krajobraz wybrzeża, dlatego i wodospad nie zawsze wyglądał dokładnie tak samo. Część klifu zdążyła się osunąć na plażę, jednak sam wodospad nadal spada z wysokości 24 metrów. Taki widok można by oglądać codziennie. Nic dziwnego, że bogaty polityk na początku XX. wieku wybudował tam wspaniałą rezydencję. Po śmierci właścicieli wiszący nad klifem budynek miał zostać zamieniony w muzeum, jednak z racji braku funduszy po prostu go wyburzono. Dzisiaj został po nim jedynie fragment tarasu.
 |
McWay Falls |
 |
McWay Falls |
 |
Julia Pfeiffer Point |
Z racji kończącego się dnia, postanowiłam zjechać z Pacific Coast Highway i odpocząć w jednym z okolicznych miasteczek, w uroczym Rigdon House w Cambrii. Przede mną było jeszcze kilka atrakcji, w tym niesamowity zamek, jaskinie z malowidłami ludzi pierwotnych i miasteczko wyjęte z kart baśni. Ale najpierw musiałam się przespać, bo jazda nawet po najpiękniejszej drodze w Stanach potrafi zmęczyć.
Wspomniane miejsca opiszę w kolejnych wpisach. O ile dotrwam, bo niestety jazda jeździe nierówna, a powolne przesuwanie się we wrocławskich korkach nijak ma się do otwartych przestrzeni i jazdy w pięknej scenerii. Nie zawsze można liczyć na idealne warunki pogodowe, fascynujące krajobrazy czy na uprzejmość innych kierowców. Ostatnio stwierdziłam nawet, że dopóki nie nauczyłam się prowadzić samochodu, nie byłam świadoma, że potrafię naprawdę porządnie przeklinać. Okazało się, że jednak gdzieś we mnie tkwi głęboko ukryty William Foster (Michael Douglas w "Falling Down" - kojarzycie?), który wybudza się do życia podczas stania w korkach. Właśnie dlatego częściej można mnie zobaczyć na rowerze niż w samochodzie. Lepiej nie drażnić bestii.
Przepiękne zdjęcia, szczególnie McWay Falls. Kosmos!!! <3
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńWspaniałe zdjęcia, piękna trasa, w którą sama chętni wybrałabym się samochodem.... rozmarzyłam się patrząc na t widoki:-)
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja! Aż mi się Stanów zachciało, mimo, że nigdy USA nie były na mojej liście marzeń.
OdpowiedzUsuńCudowne miejsce i ten kolor wody *.*
OdpowiedzUsuńMy wybieramy się do Stanów we wrześniu :)
Ooo, to zapowiada się fantastyczny wyjazd! :D Super!
Usuńze mnie taki kierowca mimo iż mam prawko już z 10 lat jak z koziej dupy trąba. Ale w takim plenerze i taką drogą...sama przyjemność
OdpowiedzUsuńHaha, trzeba znać swoje słabe strony :D ale faktycznie, jazdy tą droga na pewno byś nie żałowała!
UsuńSamochód swoją drogą, ale na motocyklu to by była dopiero przygoda ;) Zazdroszczę tych widoków :)
OdpowiedzUsuńPewnie tak, ale nie dysponuję prawem jazdy na motocykle ;) a i z bagażem mógłby być problem. Chociaż, dla chcącego nic trudnego!
UsuńJa akurat jazdy samochodem nie znoszę, ale z przyjemnością byłabym pasażerem podczas tej podróży! Widoki naprawdę przepiękne. Ciagle mi się marzy wizyta w Stanach :)
OdpowiedzUsuńJest tam co oglądać, warto się wybrać i to na dłużej! Każdy znajdzie coś dla siebie :)
UsuńPiękna trasa i widoki, aż musiałam sobie otworzyć mapy Google, żeby sprawdzić, gdzie dokładnie prowadzi ta trasa. Po zdjęciach i Twoim opisie nie dziwię się, że właśnie ją wybrałaś na przemieszczenie się z północy na południe Stanów.
OdpowiedzUsuńW dobrych warunkach to naprawdę jedna z najpiękniejszych tras widokowych Kalifornii. Cudo!
UsuńPrzepiękna podróż :). Też bardzo lubię jeździć wzdłuż wybrzeży i zaglądać do miasteczek po drodze :).
OdpowiedzUsuńHah rozwaliłaś mnie tym opisem fascynacji jazdą samochodem, bo od razu wyobraziłam sobie jazdę po mieście... i mój identyczny psychol za kółkiem:D ale ta Ameryka, nic mnie tak nie przyciąga jak ona, nigdzie tak bardzo nie chcę pojechać jak tam :( Widoki cudne, piękne zdjęcia, ah jak Ci zazdroszczę
OdpowiedzUsuńHaha, czasami mam wrażenie, że w wielu kierowcach rodzi się bestia za kółkiem ;D
UsuńPotwierdzam, piękne widoki. Można tam nurkować? Bo ja jestem zdecydowanie za tym by zabrać swoją maskę z https://primado.pl/maska-do-nurkowania-l-xl.html i wejść pod wodę. Niesamowite przeżycie, szczególnie na takich zbiornikach i w takich miejscach.
OdpowiedzUsuń26 year-old Structural Analysis Engineer Xerxes Foote, hailing from Guelph enjoys watching movies like Aziz Ansari: Intimate Moments for a Sensual Evening and Sailing. Took a trip to Historic Centre of Guimarães and drives a Ferrari 250 GT LWB California Spider. kliknij po wiecej
OdpowiedzUsuń